czwartek, 16 sierpnia 2012

Czas na Belgię?

Meczów sparingowych czas. Tak tęskno było nam przez te wakacje do wielkiej piłki. Polskie drużyny zawiodły niemalże na wszystkich frontach dostając coraz to bardziej srogie lekcje od zagranicznych najeźdźców. Nie taką piłkę chcielibyśmy oglądać. W Polsce, jak to w naszym kraju, tradycji stało się zadość, w czysto futbolowym aspekcie oczywiście. Przyszedł czas na Estonię - przyszedł czas na porażkę. Takiej sytuacji jeszcze większego komizmu dodaje przykład reprezentacji Belgii, która sprostała warunkom notabene osłabionej, ale jednak nadal - Holandii. Młoda Belgia wbiła rywalowi aż 4 gole. Polska - straciła bramkę z beznadziejnie słabą Estonia... Ktoś może powiedzieć, ze "Mechaniczna Pomarańcza" przechodzi kryzys niesłychany. Zgoda, ale to nadal wielka drużyny. Natomiast co można powiedzieć o ekipie Estończyków? No właśnie, niestety, to wielka drużyna nie jest. Ba, to skrajnie malutka grupka piłkarzy, którzy znaczą w światowym futbolu tyle, co kropla słonej wody w oceanie Spokojnym.

To było tylko krótkie zahaczenie o Polska reprezentację. Chciałem wylać frustrację, bo ciężko takiej nie mieć. Jednak temat wpisu jest inny. Chcę poświęcić drobną chwilkę ekipie młodej Belgii. Belgii, która od kilku ładnych lat nie gra na żadnych dużych imprezach. Myślę jednak, że czas niepowodzeń w jednym z krajów Beneluksu - minął. Ekipa Georgesa Leekensa nadzwyczaj prężnie się rozwija. Generuje gwiazdy swiatowego formatu. Wystarczy spojrzeć na skład piłkarzy i widniejaca obok rubryczkę z klubem zawodnika. Niesamowite, prawda? W moim skromnym mniemaniu jest to najbardziej płodny w wielkich piłkarzy naród ostateniego czasu. Co budzi jeszcze większy podziw, wielkość państwa, a dokłdaniej - państewka. Praca, jaką wkłada się tam w młodzież to coś wspaniałego (polacy mogliby się od nich wiele nauczyć). Inwestycja w młodzież. Widać tego efekty już dzisiaj, a co może wydarzyć się za kilka lat? Strach pomyśleć, szaleńczy szturm (jeszcze nie do końca) okrzesanych, ale wielce utalentowanych młokosów na Europejską piłkę.

Bramka to niesamowity goalkeeper Chelsea - Thibaut Courtois, który zagrał sezon życia na wypożyczeniu w Atletico Madryt. Obrona to poważny fundament pod budowę mocnej drużyny! Stoperzy (Kompany, van Buyten, czy także Vermelen) to postrach niejednego napastnika rywali. To obrońcy, grający w najlepszych klubach świata. Ofensywa nie odstaje obronie ani w jednym calu, a śmiem powiedzieć, że o kilka cali ją przewyższa. Eden Hazard do spółki z Maoruane Fellainim, Moussą Dembele, Axelem Witselem, Driesem Mertensem, Kevinem Mirallasem, a także z Kevinem de Bruyne to mieszanka doskonała. Wczorajszego wieczoru niejednokrotnie obnażyli słabość reprezentacji Holandii, grają momentami futbol wysoce skuteczny, przy tym wysoce atrakcyjny. Atak "Czerwonych Diabłów" także ubogo osadzony nie jest. Znajdziemy tam Romelu Lukaku, Christiana Benteke i również Nacera Chadliego. Przyszłościowo.

Na razie to wszystko tylko podejrzenia, spekulacje, domysły. Ale dajmy ponieść się optymizmowi. A podstaw do tego mamy co nie miara. To młoda, silna, głodna gry drużyna. Bawiąc się w bukmacherkę, postawiłbym wiele na "Czerwone Diabły" w finałach mistrzostw Świata 2014 w Brazylii. Oczywiście najpierw trzeba się tam dostać, ale to chyba tylko formalność. Kto tak nie myśli - niech łudzi się dalej. Acz, to tylko piłka, wszystko jest możliwe, za to ją kochamy. Belgowie rzeczywiście mogą zostać czarnym koniem nadchodzących mistrzostw świata. Perspektywy są ogromne. Ja zacięcie trzymam za nich kciuki. To drużyna grająca naprawdę dobrą piłkę. Belgia to ewenement, brylant, który trzeba dokładnie oszlifować. W tym rzecz trenera. Materiał na potęgę jest, lecz to tylko futbol, nic więcej. Wszystko może zmienić się w jednej chwili, nie można przewidzieć absolutnie niczego, dlatego też tak bardzo sympatyzujemy z tym z pozoru nudnym kopaniem piłki...

środa, 25 lipca 2012

Chelsea, czyli pieniądze bez jakiejkolwiek histori...

Czytając wszystkie wypociny zdesperowanych kibiców Manchesteru United oraz Arsenalu Londyn, jakoby Chelsea była tylko sztucznym tworem rosyjskiego multimiliardera, który "pieniędzmi" chce zamaskować brak historii klubu, mam ochotę przyznać, że lepszego, używając nowej terminologii - suchara, nie słyszałem. Pucharowa posucha we wcześniej wymienionych klubach jest jednak tak tragiczna w skutkach, że fani obu zespołów brną - z determinacją maniaka - do totalnie absurdalnych tez, twierdząc chociażby, że Eden Hazard jest tylko przepłaconym gwiazdorem, który nie ma szans na osiągnięcie niczego w futbolu. A warto przypomnieć, że do niedawna (przed transferem do Chelsea) był on największym okryciem, Messim ligi francuskiej, której notabene został dwa razy najlepszym graczem. Puchar Anglii, oraz triumf w Champions League, który zwieńczył "niekoniecznie" udany sezon w wykonaniu "The Blues" może przyprawiać o napady szału kibiców Arsenalu, który od 8 lat wali głową w mur, czy też fanów Manchesteru United, dla których jeden rok bez absolutnie niczego jest końcem świata. Zawiść to dziwna emocja. Ale cóż? Człowiek już taki jest.

Wracając. Chcę powiedzieć, że Chelsea nie jest następstwem grubego portfela Romana Abramowicza. Nijak się z tym nie zgodzić, że pieniądze odegrały znaczną rolę, ale tak już jest, futbolem rządzą pieniądze. Tylko szaleniec lub na wskroś przesiąknięty ideałami naiwniak mógłby w to nie wierzyć. Smutne, ale prawdziwe, niestety. Dość trucia o mało istotnych rzeczach. Przykładem, a może dowodem, na to, że klub z siedzibą na Stamford Bridge nie zawdzięcza wszystkiego srebrnikom jest całokształt drużyny, atmosfera, determinacja. Pomimo kilku niesnasek, Chelsea zawsze była drużyną. Aby jeszcze dosadniej zgłębić moją tezę, porównam inne kluby - rzekomo podobne, także "budowane na pieniądzach". Chyba każdemu w tym momencie na myśl przyszedł Manchester City. Innym klubem jest Paris Saint-Germain. Jakoś nie jestem w stanie wyobrazić sobie tychże drużyn w starciu z Barceloną. Na serio. Mimo kolosalnego wkładu w te kluby, powątpiewam, aby kiedykolwiek osiągnęły to, co osiągnęła Chelsea, bo to drużyna, a nie zbieranina pojedynczych jednostek, indywidualistów, co mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zresztą, swego czasu każdy wielki klub wykupił bogaty koncern lub dziany właściciel. Jak mówiłem, futbol jest tak przesiąknięty pieniędzmi, że w słowniku, synonimem rzeczownika "futbol" powinno być słowo "kasa".

Kolejny aspekt, którego sobie nie odmówię w tymże wpisie, to historia klubu, z którą tak obnoszą się fanatycy "Zjednoczonych", a której podobno nie ma Chelsea. Tak? No przecież, "Łowcy Głów", jak nazywano wspaniałych kibiców "The Blues", to żadna historia, poprzednie lata, w jakich klub walczył jak szalony to także nic takiego, ale już kilkaknaście - nie wiem nawet, ile - triumfów w lidze angielskiej musi być czymś wielkim. Wiadomo, można kochać klub za historię, ale 3/4 tych mędrców, którzy za klub oddaliby życie, nie pamiętają czasów juniorskich lat ich obecnych piłkarzy... Jedno zdanie, które bardzo do mnie trafiło, które chyba na zawsze zapamiętam: "Klub tworzy historię, a nie odwrotnie." Autor jest chyba anonimowy, zapewne jest to zwyczajny user strony Chelsea, ale nie trzeba być sławnym poetą, żeby powiedzieć coś tak mądrego. Monachijski finał, podczas którego ryczałem jak skrzywdzone dziecko, będzie dla mnie właśnie tą historią, którą sam przeżyłem, czymś najpiękniejszym w futbolu, czymś najbardziej wzruszającym w życiu.

czwartek, 19 lipca 2012

Nowa, młoda Chelsea

Do niedawna klub uważany za "angielski Milan". Klub składający się z podstarzałych i rzekomo wypalonych graczy, którzy jednak mimo wszystko zdobyli Ligę Mistrzów, eliminując przy tym nawet samą Barcelonę. Poprzednia Chelsea to rzeczywiście elita ponadczasowa. Niewiele naliczy się klubów tak długo dzierżących inicjatywę w światowym futbolu jednym składem, jednym monolitem, którym Chelsea notabene przez cały ten czas była. Lecz jednak nie o tym. Odnosząc się do pierwszego zdania mojego wpisu, chcę powiedzieć, że klub z zachodu Londynu, w niewiarygodnie krótkim czasie, przeszedł wielką metamorfozę. Chelsea, składająca się z sytych zwycięstwa piłkarzy, przeobraziła się w drużynę dążąca - niemalże z apetytem szakala - do piłkarskich triumfów. Chciałoby się powiedzieć: młodzi gniewni. Otóż to. Czemu młodzi? Temu, że w obecnym składzie londyńczyków ciężko doszukać się zawodnika po trzydziestce, a przypominam, że dwa sezony temu, w szatni Chelsea, tacy właśnie leciwi piłkarze dominowali. Czemu gniewni? Młodzież Chelsea, drzwi do pierwszego składu, otwiera z przysłowiowego "buta". Także pisałem chwilę temu, że nowym motto, widniejącym cały czas w głowach zawodników, jest walka o tytuły, sukces.

Potwierdzeniem terminu "Nowa Chelsea" jest także polityka transferowa klubu, która bardzo prężnie ewoluuje. Plany zakupu bardzo młodych, bardzo perspektywicznych piłkarzy są non stop wrażane w życie. Wystarczy popatrzeć, kogo Chelsea nabyła przez ostatni rok. To piłkarze uważani za największe odkrycia w światowej piłce. Mianowicie jest to Romelu Lukaku, który niejednokrotnie udowodnił, że nadaje się na pierwszą jedenastkę klubu, rywalizując nawet z Fernando Torresem, Eden Hazard, który dwa razy z rzędu został najlepszym graczem ligi francuskiej, Thibaut Courtois, który został okrzykniety następca Petra Cecha, po tym jak zagrał sezon życia w Altetico Madryt, Kevin de Bruyne, który w Genk zrobił niemała furorę, mieszajac szykami defensywnymi nawet Chelsea w bezpośrednim starciu Ligi Mistrzów, czy też Marko Marin, Oscar, Lucas Piazon oraz Islam Feruz, którzy z każdym meczem robią niesamowite postępy, genialnie rokując na przyszłość.

Warto przy tym zauważyć, jak umiejętnie Chelsea zainwestowała w niesamowite pokolenie Belgów. W moim mniemaniu to chyba najbardziej płodny, w wielkich piłkarzy, naród ostatniego czasu. Pierwsze efekty ostatnich wzmocnień "The Blues" mogliśmy dostrzec już we wczorajszym sparingu z Seattle, gdzie Lukaku dwa razy wypunktował rywala, a absolutni debiutanci (Hazard i Marin) zaliczyli po jednym trafieniu, pokonując tym klub ze Stanów Zjednoczonych 4:2. Lecz strzelcy wczorajszego spotkania to nie jedyni godni pochwały. Zakupiony zimą tego roku De Bruyne także zaliczył wspaniały występ. Można powiedzieć, że szykuje się prawdziwe piłkarskie imperium, ewenement, awangarda futbolu.

piątek, 29 czerwca 2012

Forza Azzurri!

Wielki klasyk. Mecz pomiędzy Niemcami a ekipą Włoch.To była - niemalże - wojna o Europę. Samo spotkanie sprostało ogromnym oczekiwaniom wielkiego święta w Europejskiej piłce. Mecz stał na najwyższym poziomie, przepełniony był praktycznie wszystkim, co najlepsze. Zaczynając od pięknych zagrań, goli - których nie strzela się codziennie, ba, mało kiedy takie się zdarzają, wspaniałych sztuczek technicznych, a kończąc na fenomenalnej walce, determinacji. W tym meczu było wszystko. To piłkarska śmietanka, nawet dla najbardziej wyrafinowanych podniebień koneserów futbolu.

Niemcy nigdy w historii nie sprostali tak wysoko, jak dla nich, ustawionej poprzeczce przez drużynę Azzurri. Tak było i tym razem. Po raz kolejny byli na boisku, jak twierdzi nawet nazwa ich kraju - niemi. Włosi, rzekomo grający obrzydliwe catenaccio, pokazali genialnie ofensywne wydanie piłki nożnej, w starciu z ekipą prowadzoną przez Joachima Loewa. Niemiecki taktyk miał być tyranem absolutnym na tych mistrzostwach. Miał doprowadzić swój zespół do finału w Kijowie, w którym MIAŁ zdemolować hiszpańską tiki takę, triumfując tym samym w całych rozgrywkach Euro 2012. Jak się okazało, Niemcy byli słabsi, w każdym aspekcie od Włochów. Andrea Pirlo, to człowiek geniusz. Wspaniale unieszkodliwił środek pola ekipy Niemieckiej, która miała właśnie w tym obszarze boiska dzierżyć dominację absolutną. Po to właśnie został wystawiony w pierwszej jedenastce Toni Kroos, lecz cały ten zamysł taktyczny spalił na panewce. Kolejny aspekt - obrona. Antonio Cassano do spółki z Mario Balotellim stworzyli duet doskonały, który często nękał germańskie zasieki. Cesare Prandelli konsekwentnie stawiał na tę dawkę ogromnego szaleństwa w ataku, ale jak się okazało, w szaleństwie może być metoda. Napastnik Manchesteru City dwukrotnie skarcił defensywę Niemiec, strzelajac - być może - najpiękniejszego gola mistrzostw. Co do sytuacji bramkowych. Ktoś może powiedzieć, że nasi zachodni sąsiedzi mieli wiele swoich szans. Zgoda, nijak się temu sprzeciwiać, ale jeśli spojrzymi na okazje Włochów, którzy mieli je o wiele bardziej dogodne, to stwierdzimy, że w tym meczu Italia mogła zaliczyć - niemal - dwucyfrowy wynik.

Mimo dominacji Włochów, mecz był wspaniały. Wyśmienity zarówno dla dziennikarza sportowego lub eksperta, dla których futbol jest chlebem powszednim, jak i dla kompletnego nowicjusza, przypadkowo natrafiającego na to spotkanie. Nie wiem, czy jestem poważny, ale powiem, że nawet kobiecie, na wskroś przesiąkniętej nienawiścią do piłki nożnej, ten mecz mógłby się podobać.

Finał na miarę mistrzostw? Oby. Euro w Polsce i na Ukrainie to niesamowite zaskoczenie, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Każda ekipa została niesamowicie ciepło przyjęta. Wielkie gwiazdy dziękują Polsce za tą tradycyjną, wspaniała gościnność. Ten turniej miażdży chociażby Euro z 2008 roku. Jestem dumny, że coś takiego jest u nas, w Polsce! Decydujący pojedynek może być jednym z najlepszych w historii futbolu, tego byśmy sobie życzyli, ale jak wiemy finały dzielą się na te przepiękne i na te obskurnie żałosne. Pierwsza opcja, myślę - lepsza. Włosi są na fali, grają futbol kosmiczny, są w stanie pokonać każdego. Ale także Hiszpania nie urwała się z księżyca. Sposób gry, która zbiera tak wielką rzeszę fanów (tiki taka) może być narzędziem zbrodni, dokonanej na ekipie Azzurri. W futbolu wszystko jest możliwe, jedno podanie, jedna akcja, jeden impuls w głowie rozgrywającego może przesądzić o całym meczu. To właśnie jest piękne w futbolu...

niedziela, 29 kwietnia 2012

Marko Marin pierwszym transferem!

Wczoraj doszła do nas - zupełnie niespodziewanie - wiadomość o pierwszym transferze Chelsea Londyn w tym roku. Owym zawodnikiem jest Niemiec z bośniackimi korzeniami - Marko Marin. To 23-latek, który do wczoraj występował w ekipie Werderu Brema na pozycji skrzydłowego. "The Blues" zapłacili za młodego skrzydłowego cenę niesamowicie niską, mówi się o 6 lub 8 milionach angielskiej waluty. Ktoś zapyta, dlaczego tak niską? Ano dlatego, że rzekomo w transfer Marko Marina jest powiązany Romelu Lukaku. Co za tym idzie? Nie mamy pewnych informacji, ale podobno Chelsea wyraziła zgodę na wypożyczenie młodziutkiego Belga do ekipy z Niemiec, z której wczoraj został wykupiony Marin. Nasz nowy Marko w tym sezonie wystąpił w 22 meczach, gdzie strzelił 1 gola oraz zaliczył 5 asyst. Na pierwszy rzut oka te statystyki nie wyglądają przekonująco, ale słuchałem wypowiedzi ludzi, którzy są zafascynowani Niemiecką piłką i komentarze odnośnie osoby Marina są zdecydowanie pozytywne. Wielkich statystyk nie ma, ale wystarczy spojrzeć na porównanie Marko do Torresa, identyczna sytuacja, na papierze nie ma zapisanych asyst dla Hiszpana, ale napastnik Chelsea ma wypracowanych ponad 20 bramek. Dużo nie? Podobnie może być z Marinem.

Dochodzę do wniosku, że to może być naprawdę przemyślany ruch na piłkarskim rynku. W tej całej dobie nastolatków, którzy kosztują kosmicznie ceny Marin jest perełką. Nie trzeba wydawać ogromnych pieniędzy na piłkarzy typu Mario Gotze czy Eden Hazard, którzy mimo wszystko są świetni, ale ich wartość to grube przegięcie. Jestem szczęśliwy, że pomysł na Marina wyparł chorą myśl kupna Williana przez zarząd Chelsea. Kupno takich piłkarzy, jak Hazard czy Gotze całkowicie zahamowałoby drogę do pierwszej jedenastki Chelsea naszych młodych, zdolnych piłkarzy. Mówię o Kevinie de Bruyne, który rozgrywa sezon życia oraz o Gaelu Kakucie, który po wypożyczeniu do francuskiego Dijon pokazuje angielskim klubom jaki błąd popełniali nie dając mu szans na grę. To wszystko sprawia, że ten transfer jest jak najbardziej przemyślaną inwestycją, która nie była przesadzona pod względem finansowym, co - niestety - często miało miejsce w klubie z zachodu Londynu. Naprawdę, cieszę się z tego pomysłu, myślę, że to zaowocuje w niedalekiej przyszłości. Witamy Marko!

 

piątek, 27 kwietnia 2012

Wódz w ekipie "Niebieskich"

Witam! Jedną z najciekawszych spraw odnośnie klubu z zachodu Londynu jest sytuacja trenerskiego fotela. Chciałbym się odnieś, bo jak to mam w zwyczaju - pielęgnuję swojego bloga piłkarskimi refleksjami.

Jak wiemy, po zwolnieniu Andre Villasa-Boasa z funkcji trenera Chelsea jego miejsce zajął były asystent Portugalskiego szkoleniowca - Roberto di Matteo. Mimo całkowitego stawiania Włocha na straconej pozycji, Roberto poradził sobie wybornie. Znakomicie odnalazł się na "stołku" pierwszego coacha, odbudował świetny klimat w szatni oraz poprowadził Chelsea do finału Ligi Mistrzów i serii zwycięstw w Barclays Premier League. Ręka Włocha spowodowała, że motywacja i morale w klubie wspięły się na wyżyny. Roberto di Matteo odwalił kawał dobrej roboty, ale zmierzając do meritum chcę zapytać, czy zarząd Chelsea doceni wysiłek i efekty pracy di Matteo czy też zwolni go z końcem obecnego sezonu? Każdy o tym wie, ów klub bardzo często podejmuje irracjonalne decyzje więc nie zdziwiłbym się gdyby Włoch pożegnał się z Chelsea, co uważam za katastrofalny błąd. Dowody, które wcześniej przedstawiłem świadczą o tym, że di Matteo jest zbawcą Chelsea, który potrafił wskrzesić głód triumfu w szeregach londyńskiej drużyny oraz swoją postawa zyskał głos szatni, a to już nie lada wyczyn, który powinien zostać należycie nagrodzony zarezerwowaniem miejsca na krześle trenera dla naszego "Ojca Mateusza". Także trzeba rozważyć inny wariant. Załóżmy, że Włoski strateg zostaje zwolniony... Co wówczas? Kto będzie jego następcą? Mam dwóch faworytów do tego stanowiska. To trenerzy, którzy potwierdzili już swą wartość, mówię o van Gaal'u i Blancu. Ten pierwszy... To wybitny taktyk, który w swoim CV ma zapisaną pracę w takich klubach, jak Ajax, Barcelona, AZ Alkmar czy Bayern Monachium. Był autorem odrodzenia piłkarzy z Amsterdamu, wygrał z nimi trzy tytuły mistrza kraju oraz Puchar UEFA. Loius van Gaal doprowadził AZ Alkmar do mistrzostwa kraju po ponad dwudziestu latach absencji na samym szczycie podium w ligowych rozgrywkach. Ów sukces osiągnął w latach 2008-2009. Po AZ Alkmar przyszedł czas na niemieckiego kolosa - Bayern Monachium. W owym zespole odnosił wielkie sukcesy.  W jednym sezonie zdobył mistrzostwo i Puchar kraju, zagrał także w finale Ligi Mistrzów. Te wyniki mówią same za siebie. Jego hard ducha i pewność siebie zaowocowałyby dobrym klimatem w szatni i dyscypliną, bo nie chce mi się wierzyć, że jakikolwiek piłkarz straciłby respekt do Holendra. Kolejnym z potencjalnych zastępców Roberto di Matteo na fotelu trenera jest Laurent Blanc. Obecny trener reprezentacji Francji, która nie chce przedłużyć z nim kontraktu. Od razu powiem, nie dlatego, że w ekipie "Les Bleus" są słabe wyniki, ale dlatego, że federacja nie może dogadać się z francuskim szkoleniowcem. Gdy słyszę opinie niektórych, że zatrudnienie Blanca byłoby krokiem w tył to pukam się w głowę. Ja się pytam, dlaczego? Czy któryś ze śmiałków - co stawia takie śmieszne tezy - ma na udowodnienie tej opinii jakieś merytoryczne argumenty? Ba, no pewnie, że nie! Laurent Balnc to dobry trener, który mam w swoim Curriculum Vitae prace w Girondins Bordeaux, z którym osiągnął mistrzostwo kraju. Tak jak napisałem wcześniej obecnie jest coachem francuskiej drużyny narodowej. Dowodem na to, że Blanc byłby dobrym wyborem jest sytuacja, w jakiej znajduje się drużyna "Les Bleus". Gdy były trener Bordeaux ją przejmował nie można było nazwać tej ekipy drużyną, to była banda zadufanych w sobie gwiazdorów, którzy własne korzyści i zachcianki wynosili ponad dobro zespołu. Blanc w trymiga zrobił z tym porządek. Teraz aż miło patrzy się na jedność i ład w szeregach Francji. Wcześniejsze zdania są świadectwem teorii, że Laurent Blanc poradziłby sobie z - delikatnie - rozkapryszonymi zawodnikami Chelsea.

Koniec sezonu w Chelsea zapowiada się nadzwyczaj ciekawie i emocjonująco, bo "The Blues" grają w finale Ligi Mistrzów, starają się o 4 miejsce w rodzimych rozgrywkach, a także sytuacja niektórych piłkarzy, jak i trenera to jedna wielka niewiadoma...

czwartek, 19 kwietnia 2012

Piekło na Stamford Bridge

Wczoraj byliśmy świadkami wielkiego meczu. Meczu, o którym mówiło się już kilka tygodni przed spotkaniem. Nie bez powodu, było bardzo wiele niesnasek odnośnie półfinału w 2009 roku między "The Blues" a Barceloną. Co wyprawiali wówczas sędziowie - każdy widział! Wczoraj ostatecznie Chelsea wygrała 1:0 po golu Didiera Drogby.

Tak jak pisałem w poprzednim poście, w tej całej opinii, że Barcelona zmiażdży Chelsea nie było nawet "ziarenka" prawdy. Było tak w istocie, wczoraj wszystko się wyjaśniło. Gdzie była Barcelona, która miała zmasakrować Londyńczyków? Jedyny przejaw tejże tezy mogliśmy dostrzec w pierwszych 45 minutach. Tam rzeczywiście Barcelona miała swoje szanse, ale druga połowa to już wyrównany mecz. Gdy słucham wywodów niektórych osób, że Barca miała o wiele większe posiadanie piłki od Chelsea, że miała ogromną inicjatywę, to chce mi się śmiać. Co z tego, skoro w drugiej odsłonie meczu Barcelona nie mogła zrobić co najmniej dwóch klarownych akcji? Katalonia waliła głową w mur. Obrona Chelsea była idealnie ustawiona, grała wspaniale. Roberto di Matteo pokazał wielką klasę ustawiając Niebieskich. Świetna myśl taktyczna uniemożliwiła "Dumie Katalonii" organizowania wypadów pod bramkę Petra Cecha. Mówię bardziej o drugiej połowie, bo w pierwszych 45 minutach Barca miała kilka okazji.

Przejdę do analizy tego dobrego widowiska. Pierwsza połowa mimo wszystko należała do piłkarzy z Hiszpanii. Większe posiadanie piłki - chociaż nie jest to wielki argument, kilka idealnych okazji na wbicie futbolówki do bramki czeskiego goalkeepera Niebieskich i ofensywa mówią same za siebie. Jednak szybka kontra ze strony Chelsea - w końcówce pierwszej połowy - dała prowadzenie Londyńczykom. Natomiast druga część meczu to już inna bajka. Barca, nadal z dużym posiadaniem piłki, nie potrafiła przeszyć szczelnej i wzajemnie się asekurującej defensywy "The Blues". Orderem "Man of the Match" mianowałbym Ashley'a Cole'a. Anglik był wszędzie. Kasował Daniego Alvesa w defensywie, zatrzymywał Alexisa Sancheza, a chwilę później robił rajdy pod bramkę Valdesa. Przecież to on wybił piłkę - niemalże - z linii bramkowej po strzale Francesca Fabregasa, to on w ostatniej chwili wybił piłkę Daniemu Alvesowi w polu karnym. Naprawdę, jestem pod wrażeniem wykonania tego trudnego meczu przez byłego obrońcę Arsenalu. Petr Cech to kolejna wybitna postać tego spotkania. Robinsonady nie z tej planety. Kolejnym piłkarzem, którego chciałbym przedstawić w samych superlatywach, bo na to absolutnie zasłużył, jest Ramires. Brazylijczyk grał bardzo dobrze, jak zawsze harował za trzech na murawie i co najważniejsze - był wykonawcą ostatniego podania, które otworzyło drogę do - niemal - pustej bramki Didierowi Drogbie. Niesamowite podanie. Cały blok defensywny Chelsea zasługuje na pochwały, ale najgorzej ze wszystkich obrońców wypadł Ivanowicz. Było sporo spekulacji przed meczem, czy Gary Cahill przyzwoicie zastąpi kontuzjowanego Davida Luiza. Powiem tak, bardzo przyzwoicie. Pokuszę się o słowa, że Luiz mógłby nie sprostać tak wysoko postawionej poprzeczce. Naprawdę, Anglik zasługuje na pochwały. Był pewny, zdecydowany i wiele razy poradził sobie w dziecinny sposób z rzekomo najlepszym piłkarzem w historii futbolu - Lionelem Messim. Do tego akurat nie jestem przekonany, śmieszna teza. Ale teraz nie o tym. Didier Drogba zrobił to, co jest najważniejsze na boisku - strzelił gola. Kiwał obronę Barcy jak przedszkolaków. Postawa Barca w kwestii obrony była żałosna. "Didi" robił miazgę z szyków defensywy Katalończyków. Ale moglibyśmy wymagać większego zaangażowania ze strony reprezentanta Wybrzeża Kości Słoniowej. Fernando Torres powinien wejść w 60 minucie spotkania. Jednak rozumiem absencję Hiszpana w tym meczu, Chelsea grała długą piłkę do przodu gdzie Torres nie wygląda tak dobrze jak Drogba podczas fizycznej walki z obrońcami.Wielki nieobecny... Juan mata! Rodak Torresa był zupełnie niewidoczny i dotknął piłki tylko kilka razy robiąc przy tym błędy. Lampard - średnio. Ale to po jego odbiorze Chelsea strzeliła gola. Ralu Meireles do spółki z Mikelem świetnie kasowali Xaviego, Messiego i tę całą resztę.

Teraz Barca. Powątpiewam, ale to napisze: "Najlepszy" z najlepszych, Lionel Messi po raz wtóry zagrał beznadziejnie na wyspach, a konkretniej - na Stamford. Widać jaką rolę odgrywają w karierze Argentyńczyka podania Xavi'ego i Iniesty. Najgorszy na boisku był Fabregas. Zmarnował wiele dobrych, a nawet bardzo dobrych, okazji strzeleckich. Był mało widoczny. Po raz kolejny atmosfera tego niesamowitego miejsca, jakim jest Stamford Bridge, zniszczyła go. Podobne sytuacje w karierze Cesca miały miejsce gdy jeszcze był graczem Arsenalu Londyn. Wówczas przyjeżdżał na Stamford - i tak jak to miało miejsce wczoraj - tkwił w katuszach. Widać, że nie leży mu to miejsce. Sanchez trafił w poprzeczkę, był blisko, później nie trafił w bramkę będąc sam na sam z Cechem. Poza tym, grał średnio. Nie radził sobie z Colem.

Rewanż na Camp Nou zapowiada się wspaniale. Będzie ciężko, ale Chelsea ma zaliczkę i - co najważniejsze - nie straciła gola u siebie. Liczę na nieziemskie widowisko w wykonaniu Chelsea i Barcy oraz na finał w Monachium, gdzie pojadą Londyńczycy. Come on CHELSEA!

Pozdrawiam, Kuba!

czwartek, 5 kwietnia 2012

Chelsea i rzekomo większa Barca

Wczoraj Chelsea Londyn pokonała na własnym boisku Benficę Lizbona. Zwycięstwo zasłużone, bo mimo wielkiego natarcia Portugalczyków, Petr Cech - w większości przypadków - nie miał problemu z wyłapaniem futbolówki. Chelsea mimo gry bardziej z tyłu stworzyła sobie kilka, naprawdę, dobrych sytuacji. Mogło być wyżej. Przykład sytuacji Ramiresa, gdzie Brazylijczyk nie wbił piłki do pustej bramki z linii bramkowej Benfiki. Ale teraz nie o tym, chcę poruszyć temat półfinału pomiędzy Chelsea a Barceloną.

Jak wiadomo, Barcelona jest faworytem, to nie ulega wątpliwości. Ale w całym tym skreślaniu - słabo grającej w lidze Chelsea - nie ma nawet ziarenka racji. Chelsea może poradzić sobie z Barceloną, która rzekomo gra nieziemski futbol. No ba, gra nieziemski futbol, bo nikt nie spróbował grać z nimi w piłkę. AC Milan był pierwszym śmiałkiem, który absolutnie wyłączył grę pozycyjną Barcy (największy atut Katalończyków). Taki obrót spraw spowodował, że Barca nie mogła pozwolić sobie na trójkąciki czy inne klepanie piłki. Gdzie była ta boska gra Barcy? Została w przeszłości, w meczach gdy nikt nie chciał zranić wielkiej Blaugrany.

AC Milan powinien wygrać z Barcą, zasłużył na to, ale jak wiemy, piłkarska mafia, która zwie się UEFA nie pozwoli dotknąć swojej perełki (Barcelona). Ile to już razy wielka, niepokonana, grająca boski futbol drużyna była ratowana przez sędziów? Nie starczyłoby mi palców u rąk, aby to zliczyć. Taka jest prawda, śmieszny klubik z Katalonii zawdzięcza 50% sukcesów sędziom. Lubię się pośmiać gdy słyszę opinie ludzi, który są zafascynowani Barceloną - bo wygrywa - a nie mają zielonego pojęcia o piłce nożnej. Słyszałem tezę, że Real Madryt niszczy piękno futbolu poprzez swoje brutalne faule. A to dobre, śmiech na sali. Real Madryt jest mały przy Katalończykach pod względem psucia futbolu. Owszem, gra brutalnie, ale dostaje za to należyte kartki, czy to żółte czy czerwone. Natomiast Barca w bezczelny sposób symuluje w każdym spotkaniu, każdy z ich piłkarzy robi pięć salt, turla się przez 30m boiska, pada jak rażony prądem po tym jak zawodnik przeciwników lekko połaskocze go po plecach. Co najlepsze, Barca nie została NIGDY za to ukarana, a sędziowie w dalszym ciągu udają, że nic nie widzą, dają się nabierać na komiczne upadki piłkarzy z Katalonii. Dyktują absurdalne wolne dla Barcy. No cóż, może nie ma się im co dziwić? Bo Dani Alves, tak to ten z twarzą małpy, ma ocenę 7.5 na Filmwebie. Nawiązałem do tych symulacji i chorego sędziowania, bo chcę powiedzieć, że ja - jako kibic Chelsea - nie boję się (niby) wielkiej piłkarsko Barcy w półfinale tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, ale boje się gwizdka sędziego, który już nie raz potrafił skrzywdzić Chelsea. Przykład? Mecz Chelsea z Barcelona w 2009 roku. Mecz, w którym nie zostały podyktowane 4 rzuty karne dla Chelsea. Nie, nie przejęzyczyłem się, 4 rzuty karne. Chora statystyka, nie prawda? Chelsea była lepszym klubem, ale co poradzić na śmieszne sędziowanie? Nic nie możemy zrobić, to jest przykre. Nadal wierzę w Chelsea i liczę na to, że "Niebiescy" pokażą miejsce w szeregu Barcelonie. C'mon Chelsea!

poniedziałek, 26 marca 2012

Cavani w Chelsea?

Na samym początku chciałbym przeprosić za tą kilkutygodniową absencję. Czas nie pozwalał mi za zasilanie was nowinkami ze świata najpiękniejszej dyscypliny sportowej - futbolu. Ale to się zmieni!

Jak donoszą brukowce, Edison Cavani jest już jedną nogą w londyńskiej Chelsea. Włoska witryna, która zajmuje się transferami podaje, że Urugwajczyk poleciał do Londynu pod koniec zeszłego tygodnia, aby omówić warunki kontraktu z "The Blues". Edison miałby kosztować stołeczny klub 30 milionów euro. Sam prezes Napoli jest zainteresowany takową transakcją, bo szykuje się naprawdę spora wyprzedaż piłkarzy z Neapolu, a na ewentualne załatanie pustek po byłych gwiazdach potrzeba będzie wielu milionów. Pierwszą "nagrodą pocieszenia", bo tak można nazwać następcę Cavaniego, ma być napastnik Juventusu Turyn - Fabio Quagliarella.

Urugwajski snajper ma już 25 lat, więc jestem źle nastawiony do tego transferu. 25 lat to nie tak wiele, ale także nie tak mało jeśli Chelsea chcę odmładzać skład. W dodatku, za takie pieniądze można wyciągnąć młodą gwiazdę, która może bardzo mocno rozbłysnąć. Niestety Cavani jest już w takim wieku, że wiemy czego można się po nim spodziewać i na jakim poziomie się znajduje. Na nieszczęście dla "The Blues" Cavani nie zmieni już tego poziomu, który osiągnął, na lepsze. Ktoś może powiedzieć, że transfer Didiera Drogby właśnie taki był. Zgoda, ale Didier to klasa wyżej. Nie ujmuję umiejętności Edisonowi, ale do tego co Drogba zrobił jeszcze mu daleko. Swoją drogą, Didier to ewenement, nieczęsto zdarzają się takie przypadki, aby piłkarz w takim wieku był podporą klubu.

Cavani w 39 meczach trafił do siatki rywali 28 razy i 7 razy asystował. Wynik dobry, ale to żaden punkt odniesienia, bo jak wiemy Seria A a Premiership to dwa inne światy. Mnie nie podoba się styl grania Cavniego, uważam, że nie pasuje do Chelsea. W starciu LM ze swoim - rzekomo - przyszłym klubem z Londynu, Cavani zagrał naprawdę mizernie. Jestem przeciwny temu posunięciu. Ale to Roman Abramowicz rządzi i to on zadecyduje kto trafi lub nie na Stamford Bridge. Roman, przemyśl to. 

poniedziałek, 5 marca 2012

Żegnaj, Andre!

Wczoraj doszła do nas informacja o zwolnieniu portugalskiego szkoleniowca Chelsea Londyn, Andre Villasa-Boasa. Nie ma się co oszukiwać, zarząd Chelsea to intelektualna topiel, która wynosi kilku piłkarzy ponad dobro klubu. To jest po prostu chore, aby zwalniać trenera w marcu nie mając nikogo na jego zastępstwo. Śmiech na sali. Mało wiarygodny jest fakt, że (były już) asystent AVB - Roberto Di Matteo - da sobie radę z bandą piłkarskiego próchna, które manipuluje innymi piłkarzami w szatni londyńskiej drużyny.

Wyniki nie były oszałamiające, ale jakie miały być skoro Portugalczykowi było dane grać tak nieudolnym balastem? To wypaleni piłkarze, którzy jedynie są w stanie robić humorki. Tak jak mówiłem, "jedynie humorki", bo na boisku się kompromitują. AVB nie jest bez winy, ale postawa piłkarzy Chelsea to już grube przegięcie. Taki smutny żywot trenera, który próbował posadzić na ławce "wielką legendę" klubu, która na boisku prezentowała podobny poziom, co juniorzy zaplecza Premieship. Nie, nie jest to powiedziane zbyt dosadnie lub na wyrost. Taki piłkarz potrafi wszystko zepsuć, cała atmosferę w szatni tylko dlatego, ze jest zbyt słaby i nie potrafi pogodzić się z tym, że już nie robi żadnej różnicy w klubie. Ale cóż, na każdego przychodzi czas, tacy profesjonaliści powinni być tego świadomi. 

Andre Villas-Boas różnił się tym, że on chciał zrobić młodą Chelsea, Chelsea, która będzie grała ładnie. Nie łatwo zrobić coś z kompletnego zera w przeciągu pół roku, a tego wymagał właściciel stołecznego klubu. Nie łatwo jest wygrać Ligę Mistrzów mając do dyspozycji... kogoś takiego, a tego wymagał właściciel stołecznego klubu. Śmiech na sali, bo owy oligarcha dał rzekome "3 lata" na zrealizowanie wcześniej wymienionych założeń. Andre miał myśl, nie chciał kupować wypalonych zawodników, tak jak to miało miejsce przed jego kadencją - u wcześniejszych trenerów klubu. Jedynym błędem AVB był brak wprowadzania młodych piłkarzy na dwie konkretne pozycje, rozegranie i atak. Mówię o Lukaku i Joshu McEachranie, ale o tym było już w poprzednim artykule. Nie byłoby problemu z kupnem rozgrywającego, nie byłoby trzeba kupować Modrićów na rozegranie i Higuainów na atak gdyby młodzi więcej grali. No nic, pewnie bał się pseudo-legend Chelsea, nie dziwota, bo starsi zawodnicy "The Blues" to "państwo w państwie". Bardzo mi żal, że Andre Villas-Boas odchodzi z Chelsea. Mimo, że nie stroniłem od wytykania mu błędów, to zawsze byłem zwolennikiem jego stylu i pomysłu na klub. Powodzenia Andre, życzę Ci samych sukcesów - w normalnej drużynie.

piątek, 2 marca 2012

Lukaku w Fulham?

Ostatnimi czasy głośno odnośnie Romelu Lukaku, jego i reprezentacyjnej, i klubowej kariery. Jak wiemy, latem młody belg trafił na Stamford Bridge z Anderlechtu Bruksela. Wróżona była mu wielka przyszłość, nie bez powodu, bo grał naprawdę świetnie. W Chelsea jest tylko rezerwowym, co wydaje się być niepoważne, ponieważ żaden snajper londyńskiego klubu nie gra dobrze, ba, każdy napastnik gra słabo. Przecież Lukaku nie zagrałby gorzej, a nóż, zagrałby lepiej. Gorzej spartaczyć meczu się już nie da. Torres, piłkarz niesamowity. Napastnik za 50 mln angielskiej waluty strzela 3 gole w lidze, w przeciągu całego sezonu. Drogba - podobnie słabo. Ja się pytam, dlaczego oni grają kosztem tego niezwykłego talentu, który potrzebuje chociaż odrobiny minut na boisku? Boli mnie brak pomysłu u Andre Villasa-Boasa. Wracając do Lukaku, jest dość pokaźnie grono ludzi, którzy wymagają od Lukaku strzelania bramki za bramką, przy czym nie powiedzą złego słowa na fatalną grę Torresa. Takie życie "fanboja". Boli mnie głupota takich ludzi, ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia o piłce nożnej, bo przypominam, że Lukaku wchodząc w 80 minucie meczu - przez zaledwie 10 minut na murawie - doszedł szybciej do sytuacji bramkowej niż Torres przez cale spotkanie. To jest sygnał. Nie da się Torresem, nie da się Drogbą, trzeba spróbować Romelu. Nie wiem, czy to wynika ze strachu AVB wynikającego z posadzenia wielkich gwiazd na ławce, czy ze ślepoty Portugalczyka.

Kariera reprezentacyjna Belga jest bardzo zachwiana. Z pewnego punktu kadry stał się piłkarzem, który może z niej wylecieć. Wszystko za sprawą Chelsea i miejsca w hierarchii. Romelu Lukaku dostał ultimatum od trenera Belgów, idąc w myśl tego warunku Romelu musi grac w klubie, inaczej nie ma czego szukać w reprezentacji. Agent zawodnika widząc taki obrót spraw, zapewne rozmawiał z zarządem Chelsea o sytuacji Lukaku i o natychmiastowym wypożyczeniu piłkarza latem. Stąd jest teraz tak wiele spekulacji w sprawie 18-latka. Niebieska część Londynu chce, aby Belg grał w zespole z tego samego miasta, żeby mieć go dokładniej na oku.

Uważam, że wypożyczenie nie będzie konieczne jeśli Villas-Boas zrozumie, że Lukaku musi grać więcej. Jeśli nie, to oddanie Belga, na chociażby pół roku, jest ostatecznością. Życzyłbym sobie, aby Romelu został i otrzymał szanse na regularną grę, bo drzemie w nim niebywały talent.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Ludo Obraniak

Zawodnik reprezentacji Polski. Postać bardzo kontrowersyjna nie w kontekście swojego zachowania, lecz w kontekście swojej Polskości i postawy na boisku. To zawodnik, który nie robi żadnej różnicy w kadrze Biało-Czerwonych. Naprawdę, ostatnie mecze Ludovica to było coś strasznego. Piłkarz francuskiego Bordeaux w tym sezonie - w 26 meczach - strzelił pięć goli i asystował 6 razy. W szczególności ta druga statystka jest bardzo mizerna jak na piłkarza, który ma decydować o posyłaniu piłek w środku pola. Ludo w ogóle nie gra, a przynajmniej nie grał, więc chory jest fakt, że ten piłkarz znajduje się w reprezentacji "Orłów". Niektórzy tłumaczą go, że jest w kadrze, bo Polska bazuje na jego, rzekomo genialnych, stałych fragmentach gry. Przypomnę, Adrian Mierzejewski ma takie samo wykończenie wolnych jak Obraniak, powiem więcej, ma lepsze wykończenie. A każdy musi się zgodzić, że obecność Adriana a Ludo, na boisku, to jak niebo a ziemia. W polu, ten rodowity Polak, bije na głowę piłkarza Bordeaux. Obraniak jest wolny jak keczup i w dodatku nie ma pomysłu na grę. Odbiegając już od umiejętności na boisku... Ludo zapytany na ulicy, o to jaki jest polski patriotyzm, przez jakiegoś reportera, odpowiedział: "Nie mówi po Polsku". Śmiech na sali. Nie róbmy z naszej reprezentacji kadry Niemiec, bo w owej także ilość obcokrajowców jest znacząca. W dodatku jeśli to nie robi żadnej różnicy, w dodatku, że takie działania nie mają żadnego progresu.

Zakaria Labyad

Ten chłopiec, można tak o nim mówić, bo ma zaledwie 18 lat, jest podstawowym zawodnikiem holenderskiego PSV. Gra na prawym skrzydle. Swoimi występami zapewnił sobie miejsce w pierwszej jedenastce drużyny ze stadionu Philipsa. W PSV gra od 12 roku życia, 3 lata temu podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt z owym klubem. Można powiedzieć, Zakaria rządzi i dzieli w Eindhoven.

Dlaczego piszę o tej perełce PSV? Ano dlatego, że jest bardzo gorąco w klubie odnośnie przedłużenia umowy z piłkarzem posiadającym dwa paszporty, marokański i holenderski - Zakarią Labyadem. Prawoskrzydłowego umowa obowiązuje do czerwca tego tego roku. Jak na razie nie zanosi się na przedłużenie kontraktu. Fred Rutten ma wielki ból głowy, bo absencja tak cennego zawodnika jak ten chłopak to wielka strata dla ekipy z Eindhoven. Zakaria po tym sezonie może odejść za darmo. To kolejny problem. Nie dość, że Philips Sport Vereniging straci podporę swojej ekipy, na której starali się zbudować piłkarską potęgę, to kwota około 5 milionów euro, bo właśnie na tyle wyceniany jest Zakaria, nie wpłynie do klubowej kasy. Nie lada problem podopiecznych Freda Ruttena i całego zarządu. Mówi się, że sama, wielka Barcelona ma na oku Labyada. Bez wątpienia, piłkarz marokańskiego pochodzenia to jeden z największych talentów holenderskiego futbolu. To perełka, ale uważam, że Barcelona jest dla niego najgorszą opcją z możliwych. Zachłyśnięty Labyad, wielkimi "perspektywami" i graniem w najlepszej drużynie globu, może popełnić życiowy błąd, który nieodwracalnie skreśli jego karierę. Zakaria nie miałby szans w Barcelonie, skończyłby jak jego rodak, Affelay, który służy w Barcelonie za pachołka podającego bidony. Jak wiemy, Zakaria Labyad jest zafascynowany postacią Affelaya, jest wielokrotnie do niego porównywany, zawodnik Barcelony jest jego wzorem do naśladowania. Nie daj Bóg, aby w tym przypadku Zakaria poszedł śladami swojego idola. Nic gorszego.

piątek, 24 lutego 2012

Mario Balotelli, czyli geniusz pod postacią szaleńca.


Czytając kilka artykułów o angielskiej piłce natchnąłem się na postać Mario Balotelliego. Wielkiego piłkarza o usposobieniu - może powiedziane zbyt dosadnie - pacjenta zakładu psychiatrycznego. Mario jest ważną częścią projektu przygotowywanego przez Manchester City, a zwie się on - korona Premiership. Pokrótce opiszę postać tego ekscentrycznego Włocha.

Mario pochodzi z Ghańskiej rodziny. Ma 22 lata. W wieku 3 lat bardzo chorował, był w krytycznym stanie. Wówczas został porzucony przez jego biologicznych rodziców. Pewna włoska rodzina, rodzina Balotelli, zaadoptowała Mario, gdy ten był w szpitalu. Jego biologiczni rodzice starali się nawiązać z nim kontakt, wtedy gdy ich porzucony syn stał się sławny  i bogaty. Coś strasznego.

Przed transferem do niebieskiej części Manchesteru, Balotelli był piłkarzem Interu Mediolan. Spór z Jose Mourinho, który wówczas prowadził Inter, był jedną z zasadniczych przyczyn, które zadecydowały o przeprowadzce Włocha na Wyspy Brytyjskie. Balotelii jest warty blisko 30 mln euro. Cena niezbyt wygórowana skoro w Anglii płaci się po 30 mln funtów za Andy'ego Carroll'a, a jak wiemy Włoch bije na głowę, w każdym aspekcie wyszkolenia piłkarskiego, obecnego napastnika Liverpoolu. Balotelli w 22 meczach, które rozegrał w obecnym sezonie, strzelił 12 bramek i popisał się jedną asystą. Wynik niezły jeśli spojrzymy na to z perspektywy hierarchii w zespole "The Citizens". Na chwilę obecną to Sergio Aguero jest pierwszym napastnikiem, a nie Balotelli, więc wyniki Włocha są jeszcze bardziej zadowalające.

Ten młody chłopak jest niesłychanie utalentowany, ale jego charakter i podejście do futbolu może poważnie zaszkodzić jego karierze. Jak dobrze wiemy, Mario Balotelli ma wielką skłonność do robienia wybryków. Balotelli był zdolny do tego, aby odpalać fajerwerki we własnej łazience! Nie chce wspominać już o paleniu papierosów, to wydaje się być chore. Mam ogromna nadzieję, że napastnik Man City trafi pod skrzydła wielkiego trenera, większego od Mancinniego, który zrobi z nim porządek i postawi go do pionu, bo zatracenie takiej perełki jaką jest - niewątpliwie - Balotelli to marnotrawstwo pełną gębą. Zniknięcie takiego zawodnika to spory ubytek w piłkarskim świecie. 

Francuska opaska kapitana i Euro 2012.

Jedna sprawa, o której chcę napisać przed przejściem do opisu imprezy, która będzie miała miejsce w Polsce i na Ukrainie. Ostatnio głośno jest o zmianie kapitańskiej opaski w kadrze reprezentacji Francji. Alou Diarra poprzez swoje słabsze występy i niepewną pozycje w składzie "Le Bleus", stracił opaskę kapitana na rzecz któregoś z trójki swoich kolegów, mówię o Philippe Mexes'ie, Ericu Abidal i Hugo Lloris'ie. Kto będzie kapitanem? Pozostaje nam jedynie czekać. Dokonam selekcji, która wskaże mojego faworyta do "stołka" kapitana. A więc, na samym początku trzeba odrzucić Hugo Llorisa, jest to bramkarz wirtuoz, ale kapitan z niego żaden. Zasadnicza sprawa to jego wiek. Jest zbyt młody, aby przyodziać kapitańską opaskę. Byłby żadnym autorytetem. Rywalizacja pomiędzy Mexes'em a Abidalem jest trudna do wytypowania. Obaj piłkarze są podporami defensywy swoich klubów. Za Abidalem przemawiają występy w wielkiej Barcelonie, ale AC Milan to także marka niesłychana, więc Mexes nie odstaje tak bardzo. Ja wygrałbym - na kapitana - jednak obrońcę Milanu. Mentalność Abidala mi nie odpowiada. Abstrahując już od wyżej wymienionych piłkarzy, mój narząd odpowiedzialny za pompowanie krwi mówi mi, że kapitanem "Le Bleus" powinien zostać Mandanda lub Frank Ribery. Warto spojrzeć jak, ten pierwszy z wcześniej wymienionych, świetnie spisuje się w roli kapitana ma Stade Velodrome. Mentalność przywódcy, zawsze potrafi krzyknąć na kolegów z defensywy, jest "oazą" spokoju, w szeregach Francji, której zawsze można użyć w krytycznej sytuacji. Czas na "tego drugiego". Frank Ribery... Klasa sama w sobie. Bardzo doświadczony zawodnik, który posmakował już wszystkiego w futbolu na najwyższym szczeblu. Ten skrzydłowy to bardzo dobra opcja. Widać, że znaczy wiele.

Czas napisać o Polsko-Ukraińskiej imprezie w francuskim wydaniu. Francja to reprezentacja, która piastuje pierwszą pozycje w moim sercu. To nowe wydanie "Le Bleus" wreszcie zaczyna grać w piłkę, a strzelać fochy jak to robili ich poprzednicy. Jak wiemy, na MŚ w RPA reprezentacja Francji nie była jednością, była grupą skłóconych, strzelających fochy indywidualności. Każdy wie jaki to miało efekt. Obecne rządy Laurenta Blanca postawiły francuzów do pionu. Nie ma mowy o ciągłym narzekaniu i lenistwie piłkarzy. Ciesze się, że ktoś taki jak Laurent Blanc objął stery we francuskiej kadrze. Tego im było trzeba. Pożegnaliśmy zawodników, którzy swoje zachcianki i "gwiazdorzenie" wynosili ponad dobro kadry. Francja nie ma wielkich szans na wygranie Euro 2012, bo w jej szeregach znajduje się wiele młodych osobowości, słusznie. poczekamy kilka lat i z tych młodych graczy powstaną doświadczeni, ale ciągle młodzi piłkarze, którzy będą mogli bić się o najwyższe cele. Moimi faworytami - czysto rozsądnymi - są Hiszpanie i Holendrzy. We Francji nie pokładam zbyt wielkich nadziei, bo tak jak napisałem wcześniej, są za młodzi i nieograni. Ale mimo wszytsko trzymam za nich bardzo mocno kciuki. Dalej "Le Bleus"!

Trzymać się,
Jakub!

czwartek, 23 lutego 2012

Emocje opanowały Stade Velodrome, czyli Marsylia V Inter.

Tradycji stało się zadość. Opiszę wczorajsze spotkanie pomiędzy Olympique Marsylią a Interem Mediolan. We wczorajszym pojedynku atmosfera była bardzo gorąca. Kibice Marsylii mieli mały problem, a dokładniej duży problem, z miejscami na stadionie. Jak wiemy Stade Velodrome jest przebudowywane, więc cała boczna trybuna świeciła pustkami. Mimo wszelkich niepowodzeń losu, kibice Marsylii spisali się na medal, byli bardzo efektowni. Tak jak mówiłem wcześniej, atmosfera była wspaniała. Czasami było nawet słychać śpiewy garstki kibiców z Mediolanu, co świadczy o emocjach w owym meczu.

Mecz rzekomo był wyrównany, tak przynajmniej wypowiadali się eksperci w studiu. Ja jako osoba, która ma często inne zdanie niż każdy, nie chodzi o mówienie wszystkiego na przekór, powiem, że to kompletna bzdura. Marsylia była dyktatorem spotkania, ona ustalała warunki, mecz był pod jej dyktando. Inter był wstanie - jedynie - przeprowadzić kilka kontr, jedna z nich przy odrobinie szczęścia, mogła wpaść do bramki Mandandy, ale tak jak wspomniałem, to tylko kontry, nic poza tym. To typowo włoski styl grania, parkowanie autobusu i kontrataki, a nóż się uda. Marsylczycy grali wiele piłką, mogłoby się wydawać, że o wiele więcej od Interu, ale na papierze te statystyki były bardzo wyrównane. Złudzenie, któremu nie tylko ja uległem. Francuzi nie potrafili znaleźć sposobu na ten włoski autobus przez 90 min. Suma sumarum to Marsylia triumfowała po jedynym golu w meczu, którego w doliczonym czasie, po świetnej główce, strzelił Andre Ayew. Mówiąc krótko, Francuzi zasługiwali na zwycięstwo, a Inter - nie!

 Na nieszczęście dla piękna futbolu, to tylko Marsylczycy wykazali się, momentami, piękną grą. Mathieu Valbuena... To jeden z kilku piłkarzy, którzy wpadli mi w oko poprzez dobra grę. Ten malutki skrzydłowy grał bardzo dobrze. Był wszędzie! Czy to na lewej stronie, czy to na środku, czy na prawej flance, można było dostrzec go wszędzie. Popisał się kilkoma technicznymi zagraniami m.in. przewrotką. Wielu może powiedzieć, że to Valbuena czy Ayew wygrali mecz, bo byli widoczni w ofensywie. Nic bardziej mylnego. Cesar Azpilicueta do spółki z Nkoulou zadecydowali o ostatecznym wyniku meczu, byli dobrze zorganizowani w defensywie, co umożliwiło swobodne ataki piłkarzom ofensywnym. Niestety, jest jeszcze druga strona medalu. Oprócz dobrych graczy, zaleźli się także tacy, którzy grali bardzo słabo. Potwierdzeniem mojej tezy, którą napisałem w poprzednim zdaniu, są Brandao i Benoit Cheyrou. Słaby mecz w ich wykonaniu, zupełnie niewidoczni.

Piłkarze Interu grali kontrą. Fakt faktem, było kilka osobowości, które nie grały aż tak słabo, jak to napisałem na początku, ale także to nie zachwycało. Diego Forlan miał 100%-ową sytuacje, ale na szczęście - dla Marsylii - akcja zakończyła się fiaskiem. Było blisko. Zarate bardzo się starał, ale świetnie dysponowany, prawy obrońca Marsylii - Azpilicueta, nie dawał mu wypuścić piłki chociażby na metr. Kasacja.

W moim przekonaniu, mecz bardzo ciekawy. Emocje do ostatniego gwizdka. Ten mecz dał nauczkę wszystkim tym, którzy nie oglądają meczy do końca sugerując się tym, że w ostatnich minutach nic już nie może się stać. Jednak może, wszyscy się o tym przekonaliśmy wczorajszego wieczora. Oby więcej takich spotkań!     




poniedziałek, 20 lutego 2012

Wojciech Szczęsny. Będzie numerem jeden na Euro?

Jak dobrze wiemy, Szczęsny na co dzień broni w Arsenalu, który sprawuje się średnio w Premiership, w Lidze Mistrzów także. Czy Wojtek będzie bramkarzem na Euro? Takie wyniki Arsenalu na pewno za nim nie przemawiają. Broni bardzo w kratkę. Jak wiemy, Franz Smuda nie powołuje do kadry Artura Boruca, bramkarza światowej klasy, który uratował reprezentacje Polski przed wielką kompromitacją na Euro 2008. Polski nie stać na takie szaleństwo. Urażona duma Smudy prezentuje się komicznie, bo Szczęsny nie jest bramkarzem numer jeden. On non stop popełnia banalne błędy. Jest niekiedy ośmieszany przez napastników rywali, czy to Arsenalu czy Reprezentacji Polski. Przykłady? W meczu z Włochami Szczęsny popełnił dwie paraliżujące gafy. Jego zachowanie przy golu Mario Balotelliegi to coś śmiesznego. Źle ustawiony, zupełnie bezradny Wojciech. Nie wiem o czym myślał wychodząc tak daleko od bramki i narażając się na poniżenie ze strony napastnika ManCity, myślał zapewne o tym, że już jest 1 bramkarzem reprezentacji i jego pozycja jest niepodważalna. Nic gorszego dla bramkarza. Był tak przesiąknięty tą myślą, że za kilkadziesiąt minut po raz kolejny został ukarany bardzo bolesną bramka, tym razem przez Giampaolo Pazziniego. Piłka przeleciała mu między nogami, nie zrobił nic, usiadł, jak to ma w zwyczaju, na tyłek licząc na to, że piłka w niego trafi. Taka sama sytuacja miała miejsce w meczu z Niemcami przy bramce w samej końcówce meczu. Podawał Muller, a Szczęsny usiadł. Niemiec nie miał żadnej możliwości podania oprócz tej, którą wykorzystał, więc Wojtek dał ogromna plamę. Mało tego, kilka dni temu wpuścił dwie, absurdalne bramki. Przy pierwszej bramce Kevina Prince Boatenga w ogóle nie krył krótkiego słupka, jedynego miejsca, w które mógł uderzyć Ghańczyk. Nie chcę ujmować piłkarzowi rodem z Ghany, ale Szczęsny mógłby to wyłapać. Krótko, interwencja - blamaż. Druga sprawa, przy której jednak bym podywagował, to gol Robinho. Niby piłka dobrze uderzona, niby piłka przy samym słupku, ale Szczęsny mógłby postarać się o jakiegoś susa. A tak? Upadł jak worek kartofli. Tak jak mówię, mogło być rożnie, ale Szczęsny powinien przynajmniej próbować interweniować.

Podsumowując. Artur Boruc powinien być w kadrze Polski na Euro, bo to bramkarz, jak na razie, lepszy. Ale Smuda chce pokazać swą urażona dumę kosztem tak wielkiej imprezy jaką jest Euro2012. Śmieszne. Nade wszystko cenię zdrową rywalizacje w kadrze, a nie faworyzowanie jednego chłopca, który z braku konkurencji może polec na jego debiutanckiej, międzynarodowej imprezie. W dodatku, przyjmując, że Szczęsny to numer jeden, gdyby nie daj Bóg coś mu się stało to kto miałby go zastąpić? O tym Franz nie myśli. Wojtek to niewątpliwie świetny grajek, ale jeszcze za wcześnie, aby okrzyknąć go 1 bramkarzem Polski na długie lata, bo jak wiemy jest jeszcze świetny Przemek Tytoń, który depcze mu po piętach. Zawodnik PSV byłby na lepszej pozycji w reprezentacji kraju, ale nie wiedzieć czemu grzeje ławkę. Kontuzja fakt faktem była ciężka, ale już wszystko wróciło do normy, Przemek nie gra gorzej niż Issakson.

Pozdrawiam, Kuba!

sobota, 18 lutego 2012

Danijel Ljuboja, czy szpica?

Czas zająć się polskim podwórkiem. Powiem trochę o napastniku z Warszawy.

Danijel Ljuboja to serbski piłkarz, który gra, niestety bardzo często, na pozycji najbardziej wysuniętego napastnika w Legii Warszawa. W moim przekonaniu jest ta pozycja niewłaściwa dla Ljuboi. Serb jest po prostu za wolny. Non stop przegrywa pojedynki biegowe ze stoperami przeciwników. Serb ma wielkie umiejętności techniczne, więc szkoda marnować go na sprinty od połowy boiska aż do pola karnego przeciwników. W dodatku, tak jak mówiłem, jest on bardzo wolny. Świetnie sprawdziłby się na pozycji cofniętego napastnika. Danijel posyła nieziemskie podania i ma zmysł rozgrywającego. Potrafi się zastawić z piłką, przytrzymać ją, dograć. To właśnie cechuje dobrego rozgrywającego, a nie... zawodnika na szpice. Po dwóch transferach warszawskiej Legii, myślę, że Ljuboja będzie tworzył świetny duet, wraz z Radoviciem, ale na środku pomocy. Gdy "Rado" nie miał kontuzji to Ljuboja wyglądał, na szpicy, jeszcze przyzwoicie, ale bez owego zawodnika Serb prezentuje się to koszmarnie.

Mam nadzieję, że po dwóch transferach, klubu ze stolicy, Danijel Ljuboja będzie wystawiany na boisko w roli cofniętego napastnika, który bardziej myśli na boisku, a nie wykazuje się miernym sprintem. 

Chelsea, Arsenal i Eden Hazard.

Eden Hazard jest zawodnikiem francuskiego Lille. Stanowi on bardzo ważną część tego klubu, ba, jest tam najlepszy. Ten 21-latek jest reprezentantem swojego kraju, Belgii. Jest częścią genialnego, młodego pokolenia belgijskiej piłki. Razem z Romelu Lukaku i Dreisem Mertensem mogą stworzyć atak, który będzie dzierżył palmę pierwszeństwa w całej Europie. Eden jest łączony z wieloma klubami, ale chcę uwzględnić tylko dwie ekipy, które mają realne szanse na sprowadzenie go do swoich szeregów. Mowa tu o Chelsea i Arsenalu.

Hazard jest wart 24 miliony funtów. Byłby znakomitym posunięciem Chelsea. Jak dobrze wiemy, w kadrze "The Blues" mizernie z ofensywnymi pomocnikami. Nawet gorzej niż mizernie. Skrzydła - podobnie. Chelsea ma dobrych piłkarzy, ale tylko w pierwszej jedenastce. Chodzi mi o Matę i Sturridge'a. Warto dodać, że Daniel Sturridge chcę grać na środku napadu, więc prawe skrzydło zostaje bez obsadzenia. W dodatku Anglik solidnie obniżył loty. Hazard to piłkarz, który mógłby ruszyć oporną grę Niebieskich. Ma do tego predyspozycje. W Poprzednim roku został najlepszym piłkarzem francuskiej Ligue 1, a to nie lada wyczyn jak na zawodnika, który miał 20 lat. Hazard powinien wybrać niebieską część Londynu, w Chelsea ma szanse na zaistnienie, może być wielki. Arsenal niekoniecznie może dać mu to czego jeden z największych talentów na świecie potrzebuje. Bo Arsenal to średni klubik, Hazard będąc graczem Arsenalu może być jedynie średni. Tak jak mówiłem, w Chelsea jest zgoła inaczej. Ten klub co roku biję się o majstra Premiership, o triumf w Lidze Mistrzów. Aktualny sezon to porażka dla Chelsea, ale jest tam przeprowadzana rewolucja, której istotnym punktem może być właśnie Eden Hazard. Miejsce w pierwszej jedenastce? Bez problemu. Teraz wszystko zależy od Belga, czy ma aspiracje na bycie największym, a może rozmieni swój niemały talent na drobne? Wszystko okaże się latem.

Ostatnimi czasy było bardzo głośno o rzekomej alternatywie Chelsea w przypadku niepowodzenia z zakontraktowaniem Belga. Wiecie o kim mówię? Tak, jest to Willian. Zawodnik ukraińskiego Szachtara Donieck. Tej "alternatywie", jeśli tak to można nazwać, mówię stanowcze - nie! Jest to piłkarz, który gra przeciętnie w słabiutkiej lidze ukraińskiej i "wskoczyły" mu już 24 lata na kark. Najmłodszy to on nie jest. W 26 meczach strzelił 4 gole i zaliczył 13 asyst. Jest to bardzo mizerny wynik jak na ligę ukraińską. Hazard natomiast, 32 spotkaniach strzelił 10 goli i asystował 12 razy. O wiele lepszy wynik prawda? Co najważniejsze, te o wiele lepsze wyniki Hazarda zostały zanotowane w o wiele lepszej lidze niż ukraińska - w Ligue 1. Warto dodać, że Eden jest bardziej uniwersalny, może grać na skrzydle oraz na pozycji ofensywnego pomocnika, natomiast Willian tylko na pozycji skrzydłowego. Obaj zawodnicy są warci podobne pieniądze, więc Willian jest żadną alternatywą. Hazard to priorytet. Nie bać się postawić dużych pieniędzy na duży talent, bo nagroda pocieszenia, w postaci słabszych graczy niż piłkarze planowani, nie wyjdzie na dobre, Chelsea straci pieniądze.

Ja jestem wielkim fanem tego belgijskiego talentu. To piłkarz, któremu wróżona jest wielka przyszłość, nie bez powodu.

piątek, 17 lutego 2012

Spektakl na Estadio do Dragao.

Dzisiaj, jak to mam w zwyczaju, opiszę wczorajszy mecz pomiędzy FC Porto a Manchesterem City. Ostatnio u nas futbolowo. Nie ma co zwlekać, zaczynajmy!

Był to mecz 1/16 finałów Ligii  Europejskiej. Spotkanie na wysokim, szybkim poziomie, a szczególnie pierwsza połowa, bo druga już minimalnie odbiegała od piękna tego sportu. Wiele akcji po obydwu stronach boiska, piękne strzały, kombinacyjna gra. Mecz był bardzo wyrównany, ale minimalnie dominował klub rodem z Manchesteru. FC porto objęło prowadzenie jako pierwsze, ale nie udało im się utrzymać wyniku i w rezultacie przegrali to spotkanie, 1:2.

Teraz czas na pomeczową ocenę piłkarzy i sytuacji, okiem mojej, skromnej osoby.

Jak mówiłem wcześniej, Man City dominował, ale zaspał podczas jednej akcji, na czym skorzystał Hulk świetnie dogrywając do Vareli, który nie miał kłopotu z wpakowaniem piłki  do siatki z odległości kilku metrów. Porto grało poprawnie, a Man City dobrze. To taka subtelna różnica, która zadecydowała o triumfie "Citizens". Niebieska część Manchesteru miała wiele okazji podbramkowych, po których powinny paść gole. Świetna okazja Mario Balotelliego, Samira Nasriego oraz Micah Richardsa powinny dać bardziej korzystny wynik dla MC. Wtedy mecz na Etihad Stadium byłby tylko formalnością. City jest zdecydowanym faworytem do awansu do kolejnej rundy LE, nie oszukujmy się, ale póki piłka w grze wszystko jest możliwe.

Bardzo wyróżniającą się postacią był niewątpliwie Micah Richards. Grał bardzo dobrze i w obronie, i w ataku. Przecież to on oddał strzał, który bodajże, obił słupek bramki strzeżonej przez Eltona. Mówiąc krótko - mecz dobry, nawet bardzo dobry. Mario Balotelli to piłkarz, od którego wymagałem trochę więcej. Miał jedna, dobrą okazję, ale piłka posłana od Samira Nasriego leciała zbyt wolno i Włoch musiał na nią czekać. W rezultacie nie zdobył bramki. Reszta - średnio, poniżej przeciętnej. Wspomniany wcześniej Nasri, zagrał dobrą, naprawdę dobrą piłkę do Mario, ale leciała ona ciut za wolno. Szkoda, bo pomysł na podanie był naprawdę nieziemski. Mecz oceniam na dobry, warto dodać, że Francuz Libijskiego pochodzenia, oddał bardzo silny, celny strzał na bramkę FC Porto, ale ostatecznie piłka nie wylądowała w siatce. Warto pochwalić go za, już drugie, wyśmienite podanie. Otworzył on Toure drogę do bramki, który miał dużo miejsca i w ostateczności zdecydował się na asystę. Barry... to piłkarz, który naprawdę sporadycznie uczestniczył w jakiejkolwiek akcji, słaby mecz, nie pokazał niczego. Nigel de Jong prezentował taki sam poziom jak wcześniej wspomniany Barry, słaba gra, Holender złapał w głupi sposób zółtą kartkę, powinien dostać kartonik w tym samym kolorze po raz drugi, ale sędzia był bardzo pobłażliwy. David Silva zagrał średnio, fakt faktem, non stop czegoś szukał, jakiegoś celnego podania, niestety takowe mu nie wyszło. Yaya Toure to piłkarz, który miał lepsze i gorsze okresy gry w opisywanym przeze mnie meczu. Na początku spotkania - poprawnie, później spadek i na sam koniec meczu poprawa, bo przecież on asystował przy golu Sergio Aguero.

Coś o piłkarzach FC Porto? Pewnie. Hulk to postać bardzo osobliwa, jest wart petrodolary, ale w potyczce z liderem angielskiej Premier League, pokazał jedynie poprawne zawody. Chciałoby się więcej wymagać, prawda? Mimo średniego spotkania, popisał się genialną asystą. To po prostu był majstersztyk. Piłka idealnie zagrana do Vareli. Lepiej nie dało się tego zrobić. Kolejnym piłkarzem, którego chcę opisać jest Alvaro Perreira. Troszkę nieszczęsny mecz w jego wykonaniu. Strzelił samobójczą bramkę po cholernie niefortunnej i zarazem dziwnej interwencji... łokciem. Ale nie można odmówić mu zaangażowania, starał się za dwóch, i w obronie, i w ofensywie. Bramkarz gospodarzy był w tym spotkanie niesamowity. Takich robinsonad pozazdrościłby mu nawet sam Iker Casillas. Elton odbił kilka bardzo trudnych strzałów. Te dwie bramki to absolutnie nie jego wina. Pierwszy gol padł po błędzie Perreiry, a drugi po słabej postawie całej linii defensywnej. Mecz świetny. Jao Moutinho to piłkarz, który był łączony z największymi, piłkarskimi markami. Mecz w ramach Ligii Europejskiej nie należał do udanych. Mało widoczny, nie popisał się niczym.

Mecz ładny. Podobał mi się, oby więcej takich. Po raz kolejny jestem zadowolony ze spędzenia 1,5 godziny przed telewizorem. Żartuję, oczywiście zawsze jestem szczęśliwy z możliwości oglądania futbolu, nawet w słabym wydaniu

czwartek, 16 lutego 2012

Wielcy versus malutcy, czyli AC Milan V Arsenal.

Wczoraj byliśmy świadkami świetnego meczu, który był obfity w znakomite sytuacje podbramkowe, piękne zagrania i fenomenalne strzały. To, pokrótce, był opis szlagiera 1/16 finałów Ligii Mistrzów, mówię o meczu pomiędzy AC Milanem a Arsenalem.

Wczorajsze spotkanie, tak jak wcześniej wspomniałem, było bardzo obfite w piękne zagrania, ale niestety tylko po stronie graczy z Mediolanu. Arsenal po prostu nie istniał, był drużyną, która całkowicie podporządkowała się gospodarzom, przyjmowała z pokorą każdą, ośmieszająca ich akcje. Inicjatywa należała do Milanu, to był mecz pod ich dyktando, nie ma co dywagować.

Bardzo ważną rzeczą, o której nie mógłbym nie napisać, była obrona AC Milanu. To mówiąc krótko: majstersztyk. Thiago Silva do spółki z Mexesem, Abate i Antoninim tworzyli linię defensywy, która nie mogła zostać, w żaden sposób, sforsowana przez piłkarzy z Londynu. Arsenal był bezradny. Nie dziwota, bo grali przeciwko jednej z najlepszych defensyw jakie miałem przyjemność spotkać w ostatnich miesiącach. W przeciwieństwie do piłkarzy po drugiej stronie boiska, Londyńczycy zagrali żałośnie w obronie. Jedynym graczem Kanonierów, który trzymał fason, był Bakary Sagna, ale jego postawa i tak bardzo abstrahowała od ideału.

Kwestia pomocników obu drużyn jest bardzo podobna do zależności między obydwoma ekipami odnośnie obrony. Milan zagrał dobrze, Arsenal - katastrofalnie. Arteta... piłkarz widmo. On nie jest godny noszenia numerka "8" po byłym pomocniku Arsenalu, Samirze Nasrim. tak beznadziejnego meczu, w jego wykonaniu, jeszcze nie widziałem. Rzekomy, najlepszy, defensywny pomocnik Prmiership, zagrał na podobnym, niskim poziomie co cały Arsenal. Mówię o Alex'ie Songu. Theo Walcott także cieniował, jego zmiennik, Oxlande-Chamberlain, wykazał się większa inicjatywą, próbował i nie bez efektu, wyszło mu jedno groźne dośrodkowanie. Robin van Persie, prócz jednego strzału na bramkę, którego nawet sobie nie wypracował, nie pokazał nic. Beznadziejny mecz Holendra. Thierry Henry, legenda Arsenalu, popisał się wyśmienitym zagraniem do wcześniej wspomnianego Persiego. Poza tym - dno. Nie o takim pożegnaniu marzył. Wojciech Szczęsny popełnił dwa błędy, po których padły gole dla Milanu. Mówię o sytuacji z KP Boatengiem, gdzie fatalnie wybił piłkę i nie krył bliższego słupka. Drugi błąd to "interwencja" przy golu Robinho, upadł jak przysłowiowy "worek kartofli". Natomiast o żadnym zawodniku AC Milanu, po prostu nie mogę powiedzieć złego słowa. Kevin Prince Boateng, kompletny ewenement. Piłkarz nie z tej planety. Swoją wartość udowodnił genialnym strzałem, który wpadł do bramki londyńczyków. Thiago Silva, najlepszy zawodnik AC Milanu. Nie popełnił żadnego błędu, cały mecz na bardzo wysokim poziomie. Zawsze bezbłędny, pewny w swoich interwencjach. To opis poczynań młodego Brazylijczyka. Rodak Thiago, Robinho, zasłużył na dwa piękne gole. Uczestniczył w większości akcji, był w obronie, w ataku, w pomocy. Starał się, co poskutkowało. Kolejna ważna sprawa, o której trzeba wspomnieć to prawidłowy karny. Ibrahimovic wkręcił obrońcę The Gunner jak śrubę w glebę, który desperacko ratował się faulem. Szwed pewnie uderzył i piłkę z bramki wyciągał Szczęsny, po raz czwarty.

Mecz warto było obejrzeć, spędziłem miło czas fascynując się, niestety, dobrymi piłkami tylko ze strony AC Milanu. Raczej pewnym jest fakt, ze piłkarze z Mediolanu przejdą do 1/8 LM.

Pozdrawiam, Kuba!          

środa, 15 lutego 2012

Lukaku gra coraz lepiej, a Villas-Boas sobie żartuje.

Pierwsza rzecz, która mnie boli, irytuje i drażni, rzecz, do której chcę nawiązać to sytuacja młodego Romelu Lukaku i banalne błędy szkoleniowca Chelsea Londyn.

Dla mnie chory jest fakt, że opiekun londyńskiej Chelsea - Villas-Boas, non stop wystawia, w pierwszej jedenastce, Fernando Torresa kosztem młodego Romelu. Zasadniczy argument to poziom obydwu piłkarzy. Wiadomo, ze Fernando był swego czasu wielkim piłkarzem, ale to się zmieniło. Jego forma bardzo spadła, jest mało wydajny i efektywny. Mówiąc krótko: gra słabo! Sytuacja młodego Lukaku jest zgoła odmienna, Romelu ma 18 lat i jest jednym z największych, nieoszlifowanych talentów na całym, piłkarskim globie. Młody belg gra na tym samym, a momentami lepszym poziomie co Fernando Torres. Więc gdzie tu logika? Odpowiedź jest prosta - nigdzie. Villas-Boas popełnia banalny, szkolny błąd, który nie ma prawa bytu u tak, mogłoby się wydawać, wielkiego trenera. Paranoją jest fakt, że Lukaku w ogóle nie gra, a tak jak wcześniej napisałem, prezentuje ten sam poziom co Hiszpan. Gorzej nie będzie, a może być o wiele lepiej, bo Romelu to cykająca bomba, która czeka na odrobinę zaufania i minut na boisku, by móc wybuchnąć. Kolejna kwestia dotyczy ekonomii.Jak powszechnie wiadomo, Chelsea kupiła Lukaku za 18 milionów funtów, a ten chłopak siedzi na ławce, ba na ławce, czasami nie jest nawet wpisany w protokół meczowy. To dla niego wyrok. To błąd zarządu Chelsea. 

Jestem zwolennikiem portugalskiego trenera, ale chcę powytykać mu kilka, niestety szkolnych, błędów. Taka rola mojego bloga. Bawienie się w krytyka, eksperta piłkarskiego to coś co sprawia mi niesamowita przyjemność. Wracając, mam nadzieję, że ta dziwna sytuacja nie będzie miała miejsca w przyszłości, a najlepszym momentem do korekty taktycznych gaf jest mecz z Birmingham.Warto dodać, że powracający z PNA Didier Drogba raczej nie zagra w owym meczu, więc szanse na występ Lukaku są większe, ale niestety nadal znikome. Andre, przejrzyj na oczy!

Wypadałoby się przedstwić.

Witam, jestem Kuba, mam 15 lat i pochodzę z malej wsi. To mój pierwszy blog, chcę spróbować czegoś nowego. Ów blog będzie miał charakter raczej sportowy, jak mówi sam tytuł bloga, będę pisał swoje przemyślenia na temat piłki nożnej. Mojej pasji. Postaram się, w miarę możliwości, informować was co dzieje się w świecie futbolu i sprawach z nim związanych. Zapraszam do czytania!
Pozdrawiam Kuba!