niedziela, 29 kwietnia 2012

Marko Marin pierwszym transferem!

Wczoraj doszła do nas - zupełnie niespodziewanie - wiadomość o pierwszym transferze Chelsea Londyn w tym roku. Owym zawodnikiem jest Niemiec z bośniackimi korzeniami - Marko Marin. To 23-latek, który do wczoraj występował w ekipie Werderu Brema na pozycji skrzydłowego. "The Blues" zapłacili za młodego skrzydłowego cenę niesamowicie niską, mówi się o 6 lub 8 milionach angielskiej waluty. Ktoś zapyta, dlaczego tak niską? Ano dlatego, że rzekomo w transfer Marko Marina jest powiązany Romelu Lukaku. Co za tym idzie? Nie mamy pewnych informacji, ale podobno Chelsea wyraziła zgodę na wypożyczenie młodziutkiego Belga do ekipy z Niemiec, z której wczoraj został wykupiony Marin. Nasz nowy Marko w tym sezonie wystąpił w 22 meczach, gdzie strzelił 1 gola oraz zaliczył 5 asyst. Na pierwszy rzut oka te statystyki nie wyglądają przekonująco, ale słuchałem wypowiedzi ludzi, którzy są zafascynowani Niemiecką piłką i komentarze odnośnie osoby Marina są zdecydowanie pozytywne. Wielkich statystyk nie ma, ale wystarczy spojrzeć na porównanie Marko do Torresa, identyczna sytuacja, na papierze nie ma zapisanych asyst dla Hiszpana, ale napastnik Chelsea ma wypracowanych ponad 20 bramek. Dużo nie? Podobnie może być z Marinem.

Dochodzę do wniosku, że to może być naprawdę przemyślany ruch na piłkarskim rynku. W tej całej dobie nastolatków, którzy kosztują kosmicznie ceny Marin jest perełką. Nie trzeba wydawać ogromnych pieniędzy na piłkarzy typu Mario Gotze czy Eden Hazard, którzy mimo wszystko są świetni, ale ich wartość to grube przegięcie. Jestem szczęśliwy, że pomysł na Marina wyparł chorą myśl kupna Williana przez zarząd Chelsea. Kupno takich piłkarzy, jak Hazard czy Gotze całkowicie zahamowałoby drogę do pierwszej jedenastki Chelsea naszych młodych, zdolnych piłkarzy. Mówię o Kevinie de Bruyne, który rozgrywa sezon życia oraz o Gaelu Kakucie, który po wypożyczeniu do francuskiego Dijon pokazuje angielskim klubom jaki błąd popełniali nie dając mu szans na grę. To wszystko sprawia, że ten transfer jest jak najbardziej przemyślaną inwestycją, która nie była przesadzona pod względem finansowym, co - niestety - często miało miejsce w klubie z zachodu Londynu. Naprawdę, cieszę się z tego pomysłu, myślę, że to zaowocuje w niedalekiej przyszłości. Witamy Marko!

 

piątek, 27 kwietnia 2012

Wódz w ekipie "Niebieskich"

Witam! Jedną z najciekawszych spraw odnośnie klubu z zachodu Londynu jest sytuacja trenerskiego fotela. Chciałbym się odnieś, bo jak to mam w zwyczaju - pielęgnuję swojego bloga piłkarskimi refleksjami.

Jak wiemy, po zwolnieniu Andre Villasa-Boasa z funkcji trenera Chelsea jego miejsce zajął były asystent Portugalskiego szkoleniowca - Roberto di Matteo. Mimo całkowitego stawiania Włocha na straconej pozycji, Roberto poradził sobie wybornie. Znakomicie odnalazł się na "stołku" pierwszego coacha, odbudował świetny klimat w szatni oraz poprowadził Chelsea do finału Ligi Mistrzów i serii zwycięstw w Barclays Premier League. Ręka Włocha spowodowała, że motywacja i morale w klubie wspięły się na wyżyny. Roberto di Matteo odwalił kawał dobrej roboty, ale zmierzając do meritum chcę zapytać, czy zarząd Chelsea doceni wysiłek i efekty pracy di Matteo czy też zwolni go z końcem obecnego sezonu? Każdy o tym wie, ów klub bardzo często podejmuje irracjonalne decyzje więc nie zdziwiłbym się gdyby Włoch pożegnał się z Chelsea, co uważam za katastrofalny błąd. Dowody, które wcześniej przedstawiłem świadczą o tym, że di Matteo jest zbawcą Chelsea, który potrafił wskrzesić głód triumfu w szeregach londyńskiej drużyny oraz swoją postawa zyskał głos szatni, a to już nie lada wyczyn, który powinien zostać należycie nagrodzony zarezerwowaniem miejsca na krześle trenera dla naszego "Ojca Mateusza". Także trzeba rozważyć inny wariant. Załóżmy, że Włoski strateg zostaje zwolniony... Co wówczas? Kto będzie jego następcą? Mam dwóch faworytów do tego stanowiska. To trenerzy, którzy potwierdzili już swą wartość, mówię o van Gaal'u i Blancu. Ten pierwszy... To wybitny taktyk, który w swoim CV ma zapisaną pracę w takich klubach, jak Ajax, Barcelona, AZ Alkmar czy Bayern Monachium. Był autorem odrodzenia piłkarzy z Amsterdamu, wygrał z nimi trzy tytuły mistrza kraju oraz Puchar UEFA. Loius van Gaal doprowadził AZ Alkmar do mistrzostwa kraju po ponad dwudziestu latach absencji na samym szczycie podium w ligowych rozgrywkach. Ów sukces osiągnął w latach 2008-2009. Po AZ Alkmar przyszedł czas na niemieckiego kolosa - Bayern Monachium. W owym zespole odnosił wielkie sukcesy.  W jednym sezonie zdobył mistrzostwo i Puchar kraju, zagrał także w finale Ligi Mistrzów. Te wyniki mówią same za siebie. Jego hard ducha i pewność siebie zaowocowałyby dobrym klimatem w szatni i dyscypliną, bo nie chce mi się wierzyć, że jakikolwiek piłkarz straciłby respekt do Holendra. Kolejnym z potencjalnych zastępców Roberto di Matteo na fotelu trenera jest Laurent Blanc. Obecny trener reprezentacji Francji, która nie chce przedłużyć z nim kontraktu. Od razu powiem, nie dlatego, że w ekipie "Les Bleus" są słabe wyniki, ale dlatego, że federacja nie może dogadać się z francuskim szkoleniowcem. Gdy słyszę opinie niektórych, że zatrudnienie Blanca byłoby krokiem w tył to pukam się w głowę. Ja się pytam, dlaczego? Czy któryś ze śmiałków - co stawia takie śmieszne tezy - ma na udowodnienie tej opinii jakieś merytoryczne argumenty? Ba, no pewnie, że nie! Laurent Balnc to dobry trener, który mam w swoim Curriculum Vitae prace w Girondins Bordeaux, z którym osiągnął mistrzostwo kraju. Tak jak napisałem wcześniej obecnie jest coachem francuskiej drużyny narodowej. Dowodem na to, że Blanc byłby dobrym wyborem jest sytuacja, w jakiej znajduje się drużyna "Les Bleus". Gdy były trener Bordeaux ją przejmował nie można było nazwać tej ekipy drużyną, to była banda zadufanych w sobie gwiazdorów, którzy własne korzyści i zachcianki wynosili ponad dobro zespołu. Blanc w trymiga zrobił z tym porządek. Teraz aż miło patrzy się na jedność i ład w szeregach Francji. Wcześniejsze zdania są świadectwem teorii, że Laurent Blanc poradziłby sobie z - delikatnie - rozkapryszonymi zawodnikami Chelsea.

Koniec sezonu w Chelsea zapowiada się nadzwyczaj ciekawie i emocjonująco, bo "The Blues" grają w finale Ligi Mistrzów, starają się o 4 miejsce w rodzimych rozgrywkach, a także sytuacja niektórych piłkarzy, jak i trenera to jedna wielka niewiadoma...

czwartek, 19 kwietnia 2012

Piekło na Stamford Bridge

Wczoraj byliśmy świadkami wielkiego meczu. Meczu, o którym mówiło się już kilka tygodni przed spotkaniem. Nie bez powodu, było bardzo wiele niesnasek odnośnie półfinału w 2009 roku między "The Blues" a Barceloną. Co wyprawiali wówczas sędziowie - każdy widział! Wczoraj ostatecznie Chelsea wygrała 1:0 po golu Didiera Drogby.

Tak jak pisałem w poprzednim poście, w tej całej opinii, że Barcelona zmiażdży Chelsea nie było nawet "ziarenka" prawdy. Było tak w istocie, wczoraj wszystko się wyjaśniło. Gdzie była Barcelona, która miała zmasakrować Londyńczyków? Jedyny przejaw tejże tezy mogliśmy dostrzec w pierwszych 45 minutach. Tam rzeczywiście Barcelona miała swoje szanse, ale druga połowa to już wyrównany mecz. Gdy słucham wywodów niektórych osób, że Barca miała o wiele większe posiadanie piłki od Chelsea, że miała ogromną inicjatywę, to chce mi się śmiać. Co z tego, skoro w drugiej odsłonie meczu Barcelona nie mogła zrobić co najmniej dwóch klarownych akcji? Katalonia waliła głową w mur. Obrona Chelsea była idealnie ustawiona, grała wspaniale. Roberto di Matteo pokazał wielką klasę ustawiając Niebieskich. Świetna myśl taktyczna uniemożliwiła "Dumie Katalonii" organizowania wypadów pod bramkę Petra Cecha. Mówię bardziej o drugiej połowie, bo w pierwszych 45 minutach Barca miała kilka okazji.

Przejdę do analizy tego dobrego widowiska. Pierwsza połowa mimo wszystko należała do piłkarzy z Hiszpanii. Większe posiadanie piłki - chociaż nie jest to wielki argument, kilka idealnych okazji na wbicie futbolówki do bramki czeskiego goalkeepera Niebieskich i ofensywa mówią same za siebie. Jednak szybka kontra ze strony Chelsea - w końcówce pierwszej połowy - dała prowadzenie Londyńczykom. Natomiast druga część meczu to już inna bajka. Barca, nadal z dużym posiadaniem piłki, nie potrafiła przeszyć szczelnej i wzajemnie się asekurującej defensywy "The Blues". Orderem "Man of the Match" mianowałbym Ashley'a Cole'a. Anglik był wszędzie. Kasował Daniego Alvesa w defensywie, zatrzymywał Alexisa Sancheza, a chwilę później robił rajdy pod bramkę Valdesa. Przecież to on wybił piłkę - niemalże - z linii bramkowej po strzale Francesca Fabregasa, to on w ostatniej chwili wybił piłkę Daniemu Alvesowi w polu karnym. Naprawdę, jestem pod wrażeniem wykonania tego trudnego meczu przez byłego obrońcę Arsenalu. Petr Cech to kolejna wybitna postać tego spotkania. Robinsonady nie z tej planety. Kolejnym piłkarzem, którego chciałbym przedstawić w samych superlatywach, bo na to absolutnie zasłużył, jest Ramires. Brazylijczyk grał bardzo dobrze, jak zawsze harował za trzech na murawie i co najważniejsze - był wykonawcą ostatniego podania, które otworzyło drogę do - niemal - pustej bramki Didierowi Drogbie. Niesamowite podanie. Cały blok defensywny Chelsea zasługuje na pochwały, ale najgorzej ze wszystkich obrońców wypadł Ivanowicz. Było sporo spekulacji przed meczem, czy Gary Cahill przyzwoicie zastąpi kontuzjowanego Davida Luiza. Powiem tak, bardzo przyzwoicie. Pokuszę się o słowa, że Luiz mógłby nie sprostać tak wysoko postawionej poprzeczce. Naprawdę, Anglik zasługuje na pochwały. Był pewny, zdecydowany i wiele razy poradził sobie w dziecinny sposób z rzekomo najlepszym piłkarzem w historii futbolu - Lionelem Messim. Do tego akurat nie jestem przekonany, śmieszna teza. Ale teraz nie o tym. Didier Drogba zrobił to, co jest najważniejsze na boisku - strzelił gola. Kiwał obronę Barcy jak przedszkolaków. Postawa Barca w kwestii obrony była żałosna. "Didi" robił miazgę z szyków defensywy Katalończyków. Ale moglibyśmy wymagać większego zaangażowania ze strony reprezentanta Wybrzeża Kości Słoniowej. Fernando Torres powinien wejść w 60 minucie spotkania. Jednak rozumiem absencję Hiszpana w tym meczu, Chelsea grała długą piłkę do przodu gdzie Torres nie wygląda tak dobrze jak Drogba podczas fizycznej walki z obrońcami.Wielki nieobecny... Juan mata! Rodak Torresa był zupełnie niewidoczny i dotknął piłki tylko kilka razy robiąc przy tym błędy. Lampard - średnio. Ale to po jego odbiorze Chelsea strzeliła gola. Ralu Meireles do spółki z Mikelem świetnie kasowali Xaviego, Messiego i tę całą resztę.

Teraz Barca. Powątpiewam, ale to napisze: "Najlepszy" z najlepszych, Lionel Messi po raz wtóry zagrał beznadziejnie na wyspach, a konkretniej - na Stamford. Widać jaką rolę odgrywają w karierze Argentyńczyka podania Xavi'ego i Iniesty. Najgorszy na boisku był Fabregas. Zmarnował wiele dobrych, a nawet bardzo dobrych, okazji strzeleckich. Był mało widoczny. Po raz kolejny atmosfera tego niesamowitego miejsca, jakim jest Stamford Bridge, zniszczyła go. Podobne sytuacje w karierze Cesca miały miejsce gdy jeszcze był graczem Arsenalu Londyn. Wówczas przyjeżdżał na Stamford - i tak jak to miało miejsce wczoraj - tkwił w katuszach. Widać, że nie leży mu to miejsce. Sanchez trafił w poprzeczkę, był blisko, później nie trafił w bramkę będąc sam na sam z Cechem. Poza tym, grał średnio. Nie radził sobie z Colem.

Rewanż na Camp Nou zapowiada się wspaniale. Będzie ciężko, ale Chelsea ma zaliczkę i - co najważniejsze - nie straciła gola u siebie. Liczę na nieziemskie widowisko w wykonaniu Chelsea i Barcy oraz na finał w Monachium, gdzie pojadą Londyńczycy. Come on CHELSEA!

Pozdrawiam, Kuba!

czwartek, 5 kwietnia 2012

Chelsea i rzekomo większa Barca

Wczoraj Chelsea Londyn pokonała na własnym boisku Benficę Lizbona. Zwycięstwo zasłużone, bo mimo wielkiego natarcia Portugalczyków, Petr Cech - w większości przypadków - nie miał problemu z wyłapaniem futbolówki. Chelsea mimo gry bardziej z tyłu stworzyła sobie kilka, naprawdę, dobrych sytuacji. Mogło być wyżej. Przykład sytuacji Ramiresa, gdzie Brazylijczyk nie wbił piłki do pustej bramki z linii bramkowej Benfiki. Ale teraz nie o tym, chcę poruszyć temat półfinału pomiędzy Chelsea a Barceloną.

Jak wiadomo, Barcelona jest faworytem, to nie ulega wątpliwości. Ale w całym tym skreślaniu - słabo grającej w lidze Chelsea - nie ma nawet ziarenka racji. Chelsea może poradzić sobie z Barceloną, która rzekomo gra nieziemski futbol. No ba, gra nieziemski futbol, bo nikt nie spróbował grać z nimi w piłkę. AC Milan był pierwszym śmiałkiem, który absolutnie wyłączył grę pozycyjną Barcy (największy atut Katalończyków). Taki obrót spraw spowodował, że Barca nie mogła pozwolić sobie na trójkąciki czy inne klepanie piłki. Gdzie była ta boska gra Barcy? Została w przeszłości, w meczach gdy nikt nie chciał zranić wielkiej Blaugrany.

AC Milan powinien wygrać z Barcą, zasłużył na to, ale jak wiemy, piłkarska mafia, która zwie się UEFA nie pozwoli dotknąć swojej perełki (Barcelona). Ile to już razy wielka, niepokonana, grająca boski futbol drużyna była ratowana przez sędziów? Nie starczyłoby mi palców u rąk, aby to zliczyć. Taka jest prawda, śmieszny klubik z Katalonii zawdzięcza 50% sukcesów sędziom. Lubię się pośmiać gdy słyszę opinie ludzi, który są zafascynowani Barceloną - bo wygrywa - a nie mają zielonego pojęcia o piłce nożnej. Słyszałem tezę, że Real Madryt niszczy piękno futbolu poprzez swoje brutalne faule. A to dobre, śmiech na sali. Real Madryt jest mały przy Katalończykach pod względem psucia futbolu. Owszem, gra brutalnie, ale dostaje za to należyte kartki, czy to żółte czy czerwone. Natomiast Barca w bezczelny sposób symuluje w każdym spotkaniu, każdy z ich piłkarzy robi pięć salt, turla się przez 30m boiska, pada jak rażony prądem po tym jak zawodnik przeciwników lekko połaskocze go po plecach. Co najlepsze, Barca nie została NIGDY za to ukarana, a sędziowie w dalszym ciągu udają, że nic nie widzą, dają się nabierać na komiczne upadki piłkarzy z Katalonii. Dyktują absurdalne wolne dla Barcy. No cóż, może nie ma się im co dziwić? Bo Dani Alves, tak to ten z twarzą małpy, ma ocenę 7.5 na Filmwebie. Nawiązałem do tych symulacji i chorego sędziowania, bo chcę powiedzieć, że ja - jako kibic Chelsea - nie boję się (niby) wielkiej piłkarsko Barcy w półfinale tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, ale boje się gwizdka sędziego, który już nie raz potrafił skrzywdzić Chelsea. Przykład? Mecz Chelsea z Barcelona w 2009 roku. Mecz, w którym nie zostały podyktowane 4 rzuty karne dla Chelsea. Nie, nie przejęzyczyłem się, 4 rzuty karne. Chora statystyka, nie prawda? Chelsea była lepszym klubem, ale co poradzić na śmieszne sędziowanie? Nic nie możemy zrobić, to jest przykre. Nadal wierzę w Chelsea i liczę na to, że "Niebiescy" pokażą miejsce w szeregu Barcelonie. C'mon Chelsea!