czwartek, 31 stycznia 2013

Dlaczego Ronaldo jest największy?

Nie da się ukryć, największym współcześnie paradoksem piłkarskiego świata jest goła osoba Cristiano Ronaldo przy czterech Złotych Piłkach Leo Messiego. Portugalczyk to w istocie największy artysta w całym teatrze zwanym futbolem, jednak miano najlepszego zasłaniają mu nagrody na siłę wciskane mniejszemu aktorowi jednej roli. Paradoks to coś więcej niż błąd.

Złota Piłka przyznawana jest za największą indywidualność roku. To właśnie definicja najbardziej prestiżowej nagrody piłkarskiej. Dlaczego też przyznawana jest Messiemu, a nie Ronaldo?

Messi jako indywidualność jest na tym samym poziomie, co dziesiątki innych kopaczy. Odnoszę wrażenie, że te statuetki rokrocznie podnosi cała Barcelona, a nie jeden człowiek. Gdzie znika magia Messiego, gdy za plecami brakuje Xaviego czy Iniesty? Co Leo osiągnął w pojedynkę?

Ronaldo to piłkarz, który samemu potrafi zrobić coś z niczego. Mówi się, że z pustego nawet Salomon nie naleje, myślę jednak, że Cristiano dałby radę. Z Realem wygrał ligową koronę i w przeciwieństwie do Messiego to on był motorem napędowym zespołu, a nie dobijaczem ogórów, byleby obalić rekord strzelonych bramek w jednym roku, w i tak śmiesznej lidze... Odstawię La Ligę na bok. Przecież CR7 zagrał w Polsce i na Ukrainie Euro swojego życia, to pokazuje, jak łatwo dopasowuje się wszędzie, a nie strzela tylko w jednym miejscu. Jeśli jest to nagroda za całokształt 2012 roku, to czym rekord Messiego jest w porównaniu do osiągnięć Ronaldo w przeciągu okrągłych 365 dni? Dlaczego Ronaldo Złotych Piłek nie dostaje? Na to pytanie mogą odpowiedzieć tylko ludzie za to odpowiedzialni, bo ja w argumentowanie czegoś takiego brzydziłbym się wchodzić.

Dlaczego Ronaldo jest lepszy od Messiego? Przede wszystkim, Cristiano jest bardzo uniwersalnym piłkarzem, a nie grajkiem jednego klubu. Portugalczyk udowodnił swoją wartość już wszędzie. Na Wyspach, grając pierwsze skrzypce w najtrudniejszej lidze świata i w Hiszpanii, gdzie do tamtejszego futbolu przystosował się błyskawicznie. Jak pisałem chwilę temu, swojej reprezentacji na arenie międzynarodowej jest największą siłą.
Leo natomiast gnije w jednym klubie, ciężko widzę go biegającego po angielskiej murawie. Tak jak można być aktorem drugoplanowym, tak on jest piłkarzem tylko drugim na świecie. Bo o tym, co on osiągnął bez Iniesty już nawet nie chce mi się pisać, żałość przez to przemawia.

Równo rok temu pojawił się dokument pt. "Tested To The Limit" z Cristiano Ronaldo w roli głównej. Oglądałem go z otwartą gębą. Piłkarz poddawany był wielu ekstremalnym sprawdzianom, i to co wyprawiał na hali treningowej robiło wrażenie niemałe. To człowiek maszyna, ideał atlety. Ciężko w to uwierzyć, ale Ronaldo na dystansie bodaj 50m był szybszy niż zawodowy hiszpański sprinter, a wyskok Portugalczyka mierzył więcej niż średnia koszykarzy NBA. Ilu kompleksów nabawił się przez to Messi? Może w ogólne w połowie wyłączył materiał, bo brakowało mu zbyt wiele...

Są to osiągnięcia indywidualne, za które właśnie dostaje się Złota Piłkę. Naprawdę nie bawi mnie komedia związana z tym plebiscytem, bo jest to po prostu wypaczanie fenomenu futbolu. Słyszałem nawet jedną historię o tym jak futbol uczy dzieci równości, szacunku i zasad fair play. W związku z tym, co dzisiaj się tam dzieje, lepiej, żeby w ogóle w tym nie uczestniczyły.

środa, 30 stycznia 2013

Balo is back!

Wielki Mario Balotelli wraca na stare śmieci - San Siro. To, co już od kilku dni jest faktem, przyznam szczerze, zabrało mi wiele zdrowia, bo ukrywać, że z Balotellim sympatyzuję bardzo, nie będę.

Mario spędził trzy lata na Etihad, w Anglii pozostawił po sobie bardzo wiele, nie mówiąc o jego wybrykach jedynie, bo piłkarzem był i nadal jest wielkim, a i zasługi w zdobyciu korony miał niemałe. Chcę napisać, jak tęskno będzie mi do ekstrawaganckiego Włocha. Ile on nam zagwarantował kontrowersji, stając piłkarzom na głowy (jak w przypadku Scotta Parkera), odpalajac fajerwerki we własnej łazience, czy też fotografując się o 3 nad ranem w nocnych klubach Liverpoolu w przeddzień meczu z "The Reds". O odłączeniu się od kadry narodowej Włoch i zabunkrowaniu się w jednym z krakowskich hoteli lub bijatyce z trenerem, nie wspomnę.

Manchester stracił wiele, jednak do Manciniego nie mam specjalnie żalu, a nawet go rozumiem. Próbował go wychować, dał mu wiele szans, jednak wojna z piłkarzem na dłuższą metę nie wchodzi w grę.

Mario to niewątpliwie nietuzinkowa postać. Już w Manchesterze byłby jednym z najlepszych, gdyby tylko mu się chciało. Ile razy to spotkaliśmy przypadki piłkarzy z niewyobrażalnym talentem, którzy poprzez swój charakter i nieokrzesanie z możliwości bycia najlepszymi rezygnowali, aby stać się jedynie dobrymi (Nicolas Anelka). Chyba nie da się nikogo wpasować w to, co napisałem w poprzednim zdaniu, tak precyzyjnie jak Balotellego. Oby w Milanie nie powtórzyło się to, co w przeciągu ostatnich trzech lat na Etihad, bo dzisiejszej piłki po prostu na to nie stać.

piątek, 25 stycznia 2013

Charlie Morgan, czyli historia prawdziwa pewnego chłopca.

W przeciągu kilku godzin chyba już cały świat dobiegła informacja o wielkim wydarzeniu rodem z Liberty Stadium. Całe zajście miało miejsce w końcówce rozgrywanego meczu pomiędzy Chelsea a Swansea. Wtedy właśnie bezbronne i niewinne dziecko zostało brutalnie skrzywdzone przez piłkarza londyńskiego klubu.

Charlie Morgan - bo tak nazywa się poszkodowany - był wówczas "ballboyem", czyli osobą, która na meczu piłkarskim bez żadnej łaski i nieporozumień ma podawać piłki zawodnikom w jak najkrótszym czasie, i jeszcze za to podziękować. Tym razem było zgoła inaczej. Biegnący do niego w końcówce spotkania Eden Hazard nie dostał piłki od razu, musiał ją wywalczyć. Charlie Morgan grał na czas. Dzieciak padł na ziemię i skulił się razem z piłką jak żółw, na pewno nie miał w swoich zamiarach jej oddania. Piłkarz Chelsea starał sie ją odebrać, lecz gdy argumenty nie przynosiły rezultatu, wykopnął piłkę spod jego brzucha, co zaraz się przekonacie, było powodem całej "afery Hazardowej".

Piłkarz Chelsea miał rzekomo chamsko skopać leżące dziecko po całym korpusie. W odpowiedzi na zarzuty kilku tabloidów, powstały tysiące gifów oraz filmików z różnych ujęć, które dobitnie twierdzą, że Hazard dziecka nie uderzył. Piłkarz kopał w piłkę, którą rozkapryszony bachor bezczelnie zasłaniał. Co ciekawe, po krótkiej chwili od komicznego incydentu, wyjaśniło się, że Charlie Morgan jest synem dyrektora sportowego Swansea - Martina Morgana. I nie jest on wcale małym chłopcem, jak wskazywały media. Okazało się, że to 17-latek.

Całą sprawa zakończyła się czerwona kartką i 3-meczowym zawieszeniem Hazarda, co odbiło się niemałym echem w Anglii i na świecie, gdy już później każdy kilkukrotnie przeanalizował cała sytuację klatka po klatce. Przecież na wszystkich materiałach w pewnym momencie widać szyderczy wyraz twarzy chłopczyka, który umiejetnościami aktorskimi przebił już nawet Sergio Busquetsa (internauci są bezlitośni). Bawić może, gdy po "takim nokaucie", ballboy udawał trupa z rozharatanymi żebrami, żeby za 5 sekund wstać i jakby nigdy nic pomaszerować do tunelu. Karę nałożoną na Edena kwestionują nie tylko angielscy dziennikarze. Po stronie Hazarda jest również cały angielski futbol. No, może jedynie zdesperowany Rio Ferdinand jest innego zdania, ale motyw jego działania już znamy. Kontratak na wszystko, byleby na przekór. Frustracja to dziwna emocja. 

W całym tak komicznym obrocie spraw, Hazardowi nie zabrakło klasy. W pomeczowym wywiadzie przeprosił chłopca, chociaż dobrze wiedział, że winnym nie jest, a także zdawał sobie sprawę, że przez nazwisko Morgan od banicji FA z pewnością nie ucieknie. Wizerunek piłkarza bardzo na tym incydencie ucierpiał. Trochę taniego gadania sterników Swansea wykreowało Hazarda na mordercę i bandytę, porównując go nawet do niekoniecznie zrównoważonego Cantony. Wszystko za sprawą rozpieszczonego gówniarza, który myślał, że wolno mu wszystko. Jednak to Charlie Morgan nadal jest postacią tragiczną, wcale nie Hazard.

Drobną chwilę temu okazało się również, że sławny już podawacz piłek w przeddzień meczu Chelsea V Swansea zapowiedział na Twitterze, że piłkę będzie celowo zatrzymywał. O ile potrafię zrozumieć czerwoną kartkę Chrisa Foya (sędzia meczu), bo rzeczywiście była to sytuacja trudna, nie miał do dyspozycji setek ujęć z różnych pozycji, o tyle żałość wzbudza we mnie wyrok FA, która winy chłopaka w ogóle nie rozważa.

niedziela, 13 stycznia 2013

Torres przegrał już rok temu...

Głównym bohaterem mojego tekstu nie będzie tytułowy Fernando Torres, zaś nastoletni Romelu Lukaku. Hiszpan przegrał z nim już rok temu, kiedy powszechnie łudzono się, że były piłkarz Liverpoolu stanie się kimś większym niż z początku pobytu na Stamford Bridge. Krótko o Lukaku potraciłem niemal rok temu, twierdząc, że jeszcze wtedy 18-letni Belg powinien grać w Chelsea. Tekst znajdziecie tutaj. Moja teza była przez cały czas prawdziwa.

Lukaku na swoim dorobku brakowym zgromadził już 9 goli! Co jak na 19-letniego chłopaka jest wyczynem godnym uznania. Nie mówiąc już o tym, ile on w prawdzie grał i gdzie grał. Niestety na wypożyczeniu w West Bromich Albion sporadycznie wychodził w podstawowym składzie, a za plecami nie miał Mazacar, czyli najlepszego ofensywnego duetu Premier League. Mowa o Juanie Macie, Oskarze oraz Edenie (według niektórych komentatorów RENE) Hazardzie. Strach pomyśleć, co stałoby się gdyby właśnie oni mogli asystować Lukaku. Możliwe, że nawet Demba Ba nie byłby potrzebny, no ale o tym się nie przekonamy dzięki trenerskiemu geniuszowi AVB. Zapomniałem dodać, że Lukaku wczoraj niemal w pojedynkę wygrał mecz.

Biorąc pod lupę Torresa, widać, że przy Belgu.wypada średnio (może nawet za delikatnie powiedziane). Hiszpan w lidze ma tyle samo goli, przez pół roku wychodził w podstawowym składzie, bo innego napastnika nie było w klubie. Także, teza o tym, że on nie może mieć konkurencji - obalona. Idąc dalej, kiedyś broniło się Torresa tym, że piłkę to on dostanie jedną na mecz. Teraz co mecz grają za nim niesamowici Hazard oraz Mata, a były piłkarz Lille ma na koncie 17 asyst! Tak więc, kolejne oklepane pierdolenie - do kosza. Już w obronę Torresa chyba nic nie da się wymyślić. A jeśli nawet, później znów czas zweryfikuje, że to defensywa na chwilę.

Nie jest tak, że hejtuję Nando. Dalej mu kibicuje, bo to w końcu "swój", ale nie mogę zdzierżyć, gdy ktoś taki jak Nowy Drogba gra w WBA, bo Torres blokuje mu miejsce w składzie. Przyszedł Demba Ba i z marszu pokazał Torresowi, że Atletico na niego czeka. Przyzwyczaiłem się do El Nino, ale to chyba już nie jego czas. Ba w najlepsze zaklimatyzował się w Chelsea, a Lukaku już niebawem wróci, jestem przekonany.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Czas na Belgię?

Meczów sparingowych czas. Tak tęskno było nam przez te wakacje do wielkiej piłki. Polskie drużyny zawiodły niemalże na wszystkich frontach dostając coraz to bardziej srogie lekcje od zagranicznych najeźdźców. Nie taką piłkę chcielibyśmy oglądać. W Polsce, jak to w naszym kraju, tradycji stało się zadość, w czysto futbolowym aspekcie oczywiście. Przyszedł czas na Estonię - przyszedł czas na porażkę. Takiej sytuacji jeszcze większego komizmu dodaje przykład reprezentacji Belgii, która sprostała warunkom notabene osłabionej, ale jednak nadal - Holandii. Młoda Belgia wbiła rywalowi aż 4 gole. Polska - straciła bramkę z beznadziejnie słabą Estonia... Ktoś może powiedzieć, ze "Mechaniczna Pomarańcza" przechodzi kryzys niesłychany. Zgoda, ale to nadal wielka drużyny. Natomiast co można powiedzieć o ekipie Estończyków? No właśnie, niestety, to wielka drużyna nie jest. Ba, to skrajnie malutka grupka piłkarzy, którzy znaczą w światowym futbolu tyle, co kropla słonej wody w oceanie Spokojnym.

To było tylko krótkie zahaczenie o Polska reprezentację. Chciałem wylać frustrację, bo ciężko takiej nie mieć. Jednak temat wpisu jest inny. Chcę poświęcić drobną chwilkę ekipie młodej Belgii. Belgii, która od kilku ładnych lat nie gra na żadnych dużych imprezach. Myślę jednak, że czas niepowodzeń w jednym z krajów Beneluksu - minął. Ekipa Georgesa Leekensa nadzwyczaj prężnie się rozwija. Generuje gwiazdy swiatowego formatu. Wystarczy spojrzeć na skład piłkarzy i widniejaca obok rubryczkę z klubem zawodnika. Niesamowite, prawda? W moim skromnym mniemaniu jest to najbardziej płodny w wielkich piłkarzy naród ostateniego czasu. Co budzi jeszcze większy podziw, wielkość państwa, a dokłdaniej - państewka. Praca, jaką wkłada się tam w młodzież to coś wspaniałego (polacy mogliby się od nich wiele nauczyć). Inwestycja w młodzież. Widać tego efekty już dzisiaj, a co może wydarzyć się za kilka lat? Strach pomyśleć, szaleńczy szturm (jeszcze nie do końca) okrzesanych, ale wielce utalentowanych młokosów na Europejską piłkę.

Bramka to niesamowity goalkeeper Chelsea - Thibaut Courtois, który zagrał sezon życia na wypożyczeniu w Atletico Madryt. Obrona to poważny fundament pod budowę mocnej drużyny! Stoperzy (Kompany, van Buyten, czy także Vermelen) to postrach niejednego napastnika rywali. To obrońcy, grający w najlepszych klubach świata. Ofensywa nie odstaje obronie ani w jednym calu, a śmiem powiedzieć, że o kilka cali ją przewyższa. Eden Hazard do spółki z Maoruane Fellainim, Moussą Dembele, Axelem Witselem, Driesem Mertensem, Kevinem Mirallasem, a także z Kevinem de Bruyne to mieszanka doskonała. Wczorajszego wieczoru niejednokrotnie obnażyli słabość reprezentacji Holandii, grają momentami futbol wysoce skuteczny, przy tym wysoce atrakcyjny. Atak "Czerwonych Diabłów" także ubogo osadzony nie jest. Znajdziemy tam Romelu Lukaku, Christiana Benteke i również Nacera Chadliego. Przyszłościowo.

Na razie to wszystko tylko podejrzenia, spekulacje, domysły. Ale dajmy ponieść się optymizmowi. A podstaw do tego mamy co nie miara. To młoda, silna, głodna gry drużyna. Bawiąc się w bukmacherkę, postawiłbym wiele na "Czerwone Diabły" w finałach mistrzostw Świata 2014 w Brazylii. Oczywiście najpierw trzeba się tam dostać, ale to chyba tylko formalność. Kto tak nie myśli - niech łudzi się dalej. Acz, to tylko piłka, wszystko jest możliwe, za to ją kochamy. Belgowie rzeczywiście mogą zostać czarnym koniem nadchodzących mistrzostw świata. Perspektywy są ogromne. Ja zacięcie trzymam za nich kciuki. To drużyna grająca naprawdę dobrą piłkę. Belgia to ewenement, brylant, który trzeba dokładnie oszlifować. W tym rzecz trenera. Materiał na potęgę jest, lecz to tylko futbol, nic więcej. Wszystko może zmienić się w jednej chwili, nie można przewidzieć absolutnie niczego, dlatego też tak bardzo sympatyzujemy z tym z pozoru nudnym kopaniem piłki...

środa, 25 lipca 2012

Chelsea, czyli pieniądze bez jakiejkolwiek histori...

Czytając wszystkie wypociny zdesperowanych kibiców Manchesteru United oraz Arsenalu Londyn, jakoby Chelsea była tylko sztucznym tworem rosyjskiego multimiliardera, który "pieniędzmi" chce zamaskować brak historii klubu, mam ochotę przyznać, że lepszego, używając nowej terminologii - suchara, nie słyszałem. Pucharowa posucha we wcześniej wymienionych klubach jest jednak tak tragiczna w skutkach, że fani obu zespołów brną - z determinacją maniaka - do totalnie absurdalnych tez, twierdząc chociażby, że Eden Hazard jest tylko przepłaconym gwiazdorem, który nie ma szans na osiągnięcie niczego w futbolu. A warto przypomnieć, że do niedawna (przed transferem do Chelsea) był on największym okryciem, Messim ligi francuskiej, której notabene został dwa razy najlepszym graczem. Puchar Anglii, oraz triumf w Champions League, który zwieńczył "niekoniecznie" udany sezon w wykonaniu "The Blues" może przyprawiać o napady szału kibiców Arsenalu, który od 8 lat wali głową w mur, czy też fanów Manchesteru United, dla których jeden rok bez absolutnie niczego jest końcem świata. Zawiść to dziwna emocja. Ale cóż? Człowiek już taki jest.

Wracając. Chcę powiedzieć, że Chelsea nie jest następstwem grubego portfela Romana Abramowicza. Nijak się z tym nie zgodzić, że pieniądze odegrały znaczną rolę, ale tak już jest, futbolem rządzą pieniądze. Tylko szaleniec lub na wskroś przesiąknięty ideałami naiwniak mógłby w to nie wierzyć. Smutne, ale prawdziwe, niestety. Dość trucia o mało istotnych rzeczach. Przykładem, a może dowodem, na to, że klub z siedzibą na Stamford Bridge nie zawdzięcza wszystkiego srebrnikom jest całokształt drużyny, atmosfera, determinacja. Pomimo kilku niesnasek, Chelsea zawsze była drużyną. Aby jeszcze dosadniej zgłębić moją tezę, porównam inne kluby - rzekomo podobne, także "budowane na pieniądzach". Chyba każdemu w tym momencie na myśl przyszedł Manchester City. Innym klubem jest Paris Saint-Germain. Jakoś nie jestem w stanie wyobrazić sobie tychże drużyn w starciu z Barceloną. Na serio. Mimo kolosalnego wkładu w te kluby, powątpiewam, aby kiedykolwiek osiągnęły to, co osiągnęła Chelsea, bo to drużyna, a nie zbieranina pojedynczych jednostek, indywidualistów, co mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zresztą, swego czasu każdy wielki klub wykupił bogaty koncern lub dziany właściciel. Jak mówiłem, futbol jest tak przesiąknięty pieniędzmi, że w słowniku, synonimem rzeczownika "futbol" powinno być słowo "kasa".

Kolejny aspekt, którego sobie nie odmówię w tymże wpisie, to historia klubu, z którą tak obnoszą się fanatycy "Zjednoczonych", a której podobno nie ma Chelsea. Tak? No przecież, "Łowcy Głów", jak nazywano wspaniałych kibiców "The Blues", to żadna historia, poprzednie lata, w jakich klub walczył jak szalony to także nic takiego, ale już kilkaknaście - nie wiem nawet, ile - triumfów w lidze angielskiej musi być czymś wielkim. Wiadomo, można kochać klub za historię, ale 3/4 tych mędrców, którzy za klub oddaliby życie, nie pamiętają czasów juniorskich lat ich obecnych piłkarzy... Jedno zdanie, które bardzo do mnie trafiło, które chyba na zawsze zapamiętam: "Klub tworzy historię, a nie odwrotnie." Autor jest chyba anonimowy, zapewne jest to zwyczajny user strony Chelsea, ale nie trzeba być sławnym poetą, żeby powiedzieć coś tak mądrego. Monachijski finał, podczas którego ryczałem jak skrzywdzone dziecko, będzie dla mnie właśnie tą historią, którą sam przeżyłem, czymś najpiękniejszym w futbolu, czymś najbardziej wzruszającym w życiu.

czwartek, 19 lipca 2012

Nowa, młoda Chelsea

Do niedawna klub uważany za "angielski Milan". Klub składający się z podstarzałych i rzekomo wypalonych graczy, którzy jednak mimo wszystko zdobyli Ligę Mistrzów, eliminując przy tym nawet samą Barcelonę. Poprzednia Chelsea to rzeczywiście elita ponadczasowa. Niewiele naliczy się klubów tak długo dzierżących inicjatywę w światowym futbolu jednym składem, jednym monolitem, którym Chelsea notabene przez cały ten czas była. Lecz jednak nie o tym. Odnosząc się do pierwszego zdania mojego wpisu, chcę powiedzieć, że klub z zachodu Londynu, w niewiarygodnie krótkim czasie, przeszedł wielką metamorfozę. Chelsea, składająca się z sytych zwycięstwa piłkarzy, przeobraziła się w drużynę dążąca - niemalże z apetytem szakala - do piłkarskich triumfów. Chciałoby się powiedzieć: młodzi gniewni. Otóż to. Czemu młodzi? Temu, że w obecnym składzie londyńczyków ciężko doszukać się zawodnika po trzydziestce, a przypominam, że dwa sezony temu, w szatni Chelsea, tacy właśnie leciwi piłkarze dominowali. Czemu gniewni? Młodzież Chelsea, drzwi do pierwszego składu, otwiera z przysłowiowego "buta". Także pisałem chwilę temu, że nowym motto, widniejącym cały czas w głowach zawodników, jest walka o tytuły, sukces.

Potwierdzeniem terminu "Nowa Chelsea" jest także polityka transferowa klubu, która bardzo prężnie ewoluuje. Plany zakupu bardzo młodych, bardzo perspektywicznych piłkarzy są non stop wrażane w życie. Wystarczy popatrzeć, kogo Chelsea nabyła przez ostatni rok. To piłkarze uważani za największe odkrycia w światowej piłce. Mianowicie jest to Romelu Lukaku, który niejednokrotnie udowodnił, że nadaje się na pierwszą jedenastkę klubu, rywalizując nawet z Fernando Torresem, Eden Hazard, który dwa razy z rzędu został najlepszym graczem ligi francuskiej, Thibaut Courtois, który został okrzykniety następca Petra Cecha, po tym jak zagrał sezon życia w Altetico Madryt, Kevin de Bruyne, który w Genk zrobił niemała furorę, mieszajac szykami defensywnymi nawet Chelsea w bezpośrednim starciu Ligi Mistrzów, czy też Marko Marin, Oscar, Lucas Piazon oraz Islam Feruz, którzy z każdym meczem robią niesamowite postępy, genialnie rokując na przyszłość.

Warto przy tym zauważyć, jak umiejętnie Chelsea zainwestowała w niesamowite pokolenie Belgów. W moim mniemaniu to chyba najbardziej płodny, w wielkich piłkarzy, naród ostatniego czasu. Pierwsze efekty ostatnich wzmocnień "The Blues" mogliśmy dostrzec już we wczorajszym sparingu z Seattle, gdzie Lukaku dwa razy wypunktował rywala, a absolutni debiutanci (Hazard i Marin) zaliczyli po jednym trafieniu, pokonując tym klub ze Stanów Zjednoczonych 4:2. Lecz strzelcy wczorajszego spotkania to nie jedyni godni pochwały. Zakupiony zimą tego roku De Bruyne także zaliczył wspaniały występ. Można powiedzieć, że szykuje się prawdziwe piłkarskie imperium, ewenement, awangarda futbolu.

piątek, 29 czerwca 2012

Forza Azzurri!

Wielki klasyk. Mecz pomiędzy Niemcami a ekipą Włoch.To była - niemalże - wojna o Europę. Samo spotkanie sprostało ogromnym oczekiwaniom wielkiego święta w Europejskiej piłce. Mecz stał na najwyższym poziomie, przepełniony był praktycznie wszystkim, co najlepsze. Zaczynając od pięknych zagrań, goli - których nie strzela się codziennie, ba, mało kiedy takie się zdarzają, wspaniałych sztuczek technicznych, a kończąc na fenomenalnej walce, determinacji. W tym meczu było wszystko. To piłkarska śmietanka, nawet dla najbardziej wyrafinowanych podniebień koneserów futbolu.

Niemcy nigdy w historii nie sprostali tak wysoko, jak dla nich, ustawionej poprzeczce przez drużynę Azzurri. Tak było i tym razem. Po raz kolejny byli na boisku, jak twierdzi nawet nazwa ich kraju - niemi. Włosi, rzekomo grający obrzydliwe catenaccio, pokazali genialnie ofensywne wydanie piłki nożnej, w starciu z ekipą prowadzoną przez Joachima Loewa. Niemiecki taktyk miał być tyranem absolutnym na tych mistrzostwach. Miał doprowadzić swój zespół do finału w Kijowie, w którym MIAŁ zdemolować hiszpańską tiki takę, triumfując tym samym w całych rozgrywkach Euro 2012. Jak się okazało, Niemcy byli słabsi, w każdym aspekcie od Włochów. Andrea Pirlo, to człowiek geniusz. Wspaniale unieszkodliwił środek pola ekipy Niemieckiej, która miała właśnie w tym obszarze boiska dzierżyć dominację absolutną. Po to właśnie został wystawiony w pierwszej jedenastce Toni Kroos, lecz cały ten zamysł taktyczny spalił na panewce. Kolejny aspekt - obrona. Antonio Cassano do spółki z Mario Balotellim stworzyli duet doskonały, który często nękał germańskie zasieki. Cesare Prandelli konsekwentnie stawiał na tę dawkę ogromnego szaleństwa w ataku, ale jak się okazało, w szaleństwie może być metoda. Napastnik Manchesteru City dwukrotnie skarcił defensywę Niemiec, strzelajac - być może - najpiękniejszego gola mistrzostw. Co do sytuacji bramkowych. Ktoś może powiedzieć, że nasi zachodni sąsiedzi mieli wiele swoich szans. Zgoda, nijak się temu sprzeciwiać, ale jeśli spojrzymi na okazje Włochów, którzy mieli je o wiele bardziej dogodne, to stwierdzimy, że w tym meczu Italia mogła zaliczyć - niemal - dwucyfrowy wynik.

Mimo dominacji Włochów, mecz był wspaniały. Wyśmienity zarówno dla dziennikarza sportowego lub eksperta, dla których futbol jest chlebem powszednim, jak i dla kompletnego nowicjusza, przypadkowo natrafiającego na to spotkanie. Nie wiem, czy jestem poważny, ale powiem, że nawet kobiecie, na wskroś przesiąkniętej nienawiścią do piłki nożnej, ten mecz mógłby się podobać.

Finał na miarę mistrzostw? Oby. Euro w Polsce i na Ukrainie to niesamowite zaskoczenie, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Każda ekipa została niesamowicie ciepło przyjęta. Wielkie gwiazdy dziękują Polsce za tą tradycyjną, wspaniała gościnność. Ten turniej miażdży chociażby Euro z 2008 roku. Jestem dumny, że coś takiego jest u nas, w Polsce! Decydujący pojedynek może być jednym z najlepszych w historii futbolu, tego byśmy sobie życzyli, ale jak wiemy finały dzielą się na te przepiękne i na te obskurnie żałosne. Pierwsza opcja, myślę - lepsza. Włosi są na fali, grają futbol kosmiczny, są w stanie pokonać każdego. Ale także Hiszpania nie urwała się z księżyca. Sposób gry, która zbiera tak wielką rzeszę fanów (tiki taka) może być narzędziem zbrodni, dokonanej na ekipie Azzurri. W futbolu wszystko jest możliwe, jedno podanie, jedna akcja, jeden impuls w głowie rozgrywającego może przesądzić o całym meczu. To właśnie jest piękne w futbolu...

niedziela, 29 kwietnia 2012

Marko Marin pierwszym transferem!

Wczoraj doszła do nas - zupełnie niespodziewanie - wiadomość o pierwszym transferze Chelsea Londyn w tym roku. Owym zawodnikiem jest Niemiec z bośniackimi korzeniami - Marko Marin. To 23-latek, który do wczoraj występował w ekipie Werderu Brema na pozycji skrzydłowego. "The Blues" zapłacili za młodego skrzydłowego cenę niesamowicie niską, mówi się o 6 lub 8 milionach angielskiej waluty. Ktoś zapyta, dlaczego tak niską? Ano dlatego, że rzekomo w transfer Marko Marina jest powiązany Romelu Lukaku. Co za tym idzie? Nie mamy pewnych informacji, ale podobno Chelsea wyraziła zgodę na wypożyczenie młodziutkiego Belga do ekipy z Niemiec, z której wczoraj został wykupiony Marin. Nasz nowy Marko w tym sezonie wystąpił w 22 meczach, gdzie strzelił 1 gola oraz zaliczył 5 asyst. Na pierwszy rzut oka te statystyki nie wyglądają przekonująco, ale słuchałem wypowiedzi ludzi, którzy są zafascynowani Niemiecką piłką i komentarze odnośnie osoby Marina są zdecydowanie pozytywne. Wielkich statystyk nie ma, ale wystarczy spojrzeć na porównanie Marko do Torresa, identyczna sytuacja, na papierze nie ma zapisanych asyst dla Hiszpana, ale napastnik Chelsea ma wypracowanych ponad 20 bramek. Dużo nie? Podobnie może być z Marinem.

Dochodzę do wniosku, że to może być naprawdę przemyślany ruch na piłkarskim rynku. W tej całej dobie nastolatków, którzy kosztują kosmicznie ceny Marin jest perełką. Nie trzeba wydawać ogromnych pieniędzy na piłkarzy typu Mario Gotze czy Eden Hazard, którzy mimo wszystko są świetni, ale ich wartość to grube przegięcie. Jestem szczęśliwy, że pomysł na Marina wyparł chorą myśl kupna Williana przez zarząd Chelsea. Kupno takich piłkarzy, jak Hazard czy Gotze całkowicie zahamowałoby drogę do pierwszej jedenastki Chelsea naszych młodych, zdolnych piłkarzy. Mówię o Kevinie de Bruyne, który rozgrywa sezon życia oraz o Gaelu Kakucie, który po wypożyczeniu do francuskiego Dijon pokazuje angielskim klubom jaki błąd popełniali nie dając mu szans na grę. To wszystko sprawia, że ten transfer jest jak najbardziej przemyślaną inwestycją, która nie była przesadzona pod względem finansowym, co - niestety - często miało miejsce w klubie z zachodu Londynu. Naprawdę, cieszę się z tego pomysłu, myślę, że to zaowocuje w niedalekiej przyszłości. Witamy Marko!

 

piątek, 27 kwietnia 2012

Wódz w ekipie "Niebieskich"

Witam! Jedną z najciekawszych spraw odnośnie klubu z zachodu Londynu jest sytuacja trenerskiego fotela. Chciałbym się odnieś, bo jak to mam w zwyczaju - pielęgnuję swojego bloga piłkarskimi refleksjami.

Jak wiemy, po zwolnieniu Andre Villasa-Boasa z funkcji trenera Chelsea jego miejsce zajął były asystent Portugalskiego szkoleniowca - Roberto di Matteo. Mimo całkowitego stawiania Włocha na straconej pozycji, Roberto poradził sobie wybornie. Znakomicie odnalazł się na "stołku" pierwszego coacha, odbudował świetny klimat w szatni oraz poprowadził Chelsea do finału Ligi Mistrzów i serii zwycięstw w Barclays Premier League. Ręka Włocha spowodowała, że motywacja i morale w klubie wspięły się na wyżyny. Roberto di Matteo odwalił kawał dobrej roboty, ale zmierzając do meritum chcę zapytać, czy zarząd Chelsea doceni wysiłek i efekty pracy di Matteo czy też zwolni go z końcem obecnego sezonu? Każdy o tym wie, ów klub bardzo często podejmuje irracjonalne decyzje więc nie zdziwiłbym się gdyby Włoch pożegnał się z Chelsea, co uważam za katastrofalny błąd. Dowody, które wcześniej przedstawiłem świadczą o tym, że di Matteo jest zbawcą Chelsea, który potrafił wskrzesić głód triumfu w szeregach londyńskiej drużyny oraz swoją postawa zyskał głos szatni, a to już nie lada wyczyn, który powinien zostać należycie nagrodzony zarezerwowaniem miejsca na krześle trenera dla naszego "Ojca Mateusza". Także trzeba rozważyć inny wariant. Załóżmy, że Włoski strateg zostaje zwolniony... Co wówczas? Kto będzie jego następcą? Mam dwóch faworytów do tego stanowiska. To trenerzy, którzy potwierdzili już swą wartość, mówię o van Gaal'u i Blancu. Ten pierwszy... To wybitny taktyk, który w swoim CV ma zapisaną pracę w takich klubach, jak Ajax, Barcelona, AZ Alkmar czy Bayern Monachium. Był autorem odrodzenia piłkarzy z Amsterdamu, wygrał z nimi trzy tytuły mistrza kraju oraz Puchar UEFA. Loius van Gaal doprowadził AZ Alkmar do mistrzostwa kraju po ponad dwudziestu latach absencji na samym szczycie podium w ligowych rozgrywkach. Ów sukces osiągnął w latach 2008-2009. Po AZ Alkmar przyszedł czas na niemieckiego kolosa - Bayern Monachium. W owym zespole odnosił wielkie sukcesy.  W jednym sezonie zdobył mistrzostwo i Puchar kraju, zagrał także w finale Ligi Mistrzów. Te wyniki mówią same za siebie. Jego hard ducha i pewność siebie zaowocowałyby dobrym klimatem w szatni i dyscypliną, bo nie chce mi się wierzyć, że jakikolwiek piłkarz straciłby respekt do Holendra. Kolejnym z potencjalnych zastępców Roberto di Matteo na fotelu trenera jest Laurent Blanc. Obecny trener reprezentacji Francji, która nie chce przedłużyć z nim kontraktu. Od razu powiem, nie dlatego, że w ekipie "Les Bleus" są słabe wyniki, ale dlatego, że federacja nie może dogadać się z francuskim szkoleniowcem. Gdy słyszę opinie niektórych, że zatrudnienie Blanca byłoby krokiem w tył to pukam się w głowę. Ja się pytam, dlaczego? Czy któryś ze śmiałków - co stawia takie śmieszne tezy - ma na udowodnienie tej opinii jakieś merytoryczne argumenty? Ba, no pewnie, że nie! Laurent Balnc to dobry trener, który mam w swoim Curriculum Vitae prace w Girondins Bordeaux, z którym osiągnął mistrzostwo kraju. Tak jak napisałem wcześniej obecnie jest coachem francuskiej drużyny narodowej. Dowodem na to, że Blanc byłby dobrym wyborem jest sytuacja, w jakiej znajduje się drużyna "Les Bleus". Gdy były trener Bordeaux ją przejmował nie można było nazwać tej ekipy drużyną, to była banda zadufanych w sobie gwiazdorów, którzy własne korzyści i zachcianki wynosili ponad dobro zespołu. Blanc w trymiga zrobił z tym porządek. Teraz aż miło patrzy się na jedność i ład w szeregach Francji. Wcześniejsze zdania są świadectwem teorii, że Laurent Blanc poradziłby sobie z - delikatnie - rozkapryszonymi zawodnikami Chelsea.

Koniec sezonu w Chelsea zapowiada się nadzwyczaj ciekawie i emocjonująco, bo "The Blues" grają w finale Ligi Mistrzów, starają się o 4 miejsce w rodzimych rozgrywkach, a także sytuacja niektórych piłkarzy, jak i trenera to jedna wielka niewiadoma...

czwartek, 19 kwietnia 2012

Piekło na Stamford Bridge

Wczoraj byliśmy świadkami wielkiego meczu. Meczu, o którym mówiło się już kilka tygodni przed spotkaniem. Nie bez powodu, było bardzo wiele niesnasek odnośnie półfinału w 2009 roku między "The Blues" a Barceloną. Co wyprawiali wówczas sędziowie - każdy widział! Wczoraj ostatecznie Chelsea wygrała 1:0 po golu Didiera Drogby.

Tak jak pisałem w poprzednim poście, w tej całej opinii, że Barcelona zmiażdży Chelsea nie było nawet "ziarenka" prawdy. Było tak w istocie, wczoraj wszystko się wyjaśniło. Gdzie była Barcelona, która miała zmasakrować Londyńczyków? Jedyny przejaw tejże tezy mogliśmy dostrzec w pierwszych 45 minutach. Tam rzeczywiście Barcelona miała swoje szanse, ale druga połowa to już wyrównany mecz. Gdy słucham wywodów niektórych osób, że Barca miała o wiele większe posiadanie piłki od Chelsea, że miała ogromną inicjatywę, to chce mi się śmiać. Co z tego, skoro w drugiej odsłonie meczu Barcelona nie mogła zrobić co najmniej dwóch klarownych akcji? Katalonia waliła głową w mur. Obrona Chelsea była idealnie ustawiona, grała wspaniale. Roberto di Matteo pokazał wielką klasę ustawiając Niebieskich. Świetna myśl taktyczna uniemożliwiła "Dumie Katalonii" organizowania wypadów pod bramkę Petra Cecha. Mówię bardziej o drugiej połowie, bo w pierwszych 45 minutach Barca miała kilka okazji.

Przejdę do analizy tego dobrego widowiska. Pierwsza połowa mimo wszystko należała do piłkarzy z Hiszpanii. Większe posiadanie piłki - chociaż nie jest to wielki argument, kilka idealnych okazji na wbicie futbolówki do bramki czeskiego goalkeepera Niebieskich i ofensywa mówią same za siebie. Jednak szybka kontra ze strony Chelsea - w końcówce pierwszej połowy - dała prowadzenie Londyńczykom. Natomiast druga część meczu to już inna bajka. Barca, nadal z dużym posiadaniem piłki, nie potrafiła przeszyć szczelnej i wzajemnie się asekurującej defensywy "The Blues". Orderem "Man of the Match" mianowałbym Ashley'a Cole'a. Anglik był wszędzie. Kasował Daniego Alvesa w defensywie, zatrzymywał Alexisa Sancheza, a chwilę później robił rajdy pod bramkę Valdesa. Przecież to on wybił piłkę - niemalże - z linii bramkowej po strzale Francesca Fabregasa, to on w ostatniej chwili wybił piłkę Daniemu Alvesowi w polu karnym. Naprawdę, jestem pod wrażeniem wykonania tego trudnego meczu przez byłego obrońcę Arsenalu. Petr Cech to kolejna wybitna postać tego spotkania. Robinsonady nie z tej planety. Kolejnym piłkarzem, którego chciałbym przedstawić w samych superlatywach, bo na to absolutnie zasłużył, jest Ramires. Brazylijczyk grał bardzo dobrze, jak zawsze harował za trzech na murawie i co najważniejsze - był wykonawcą ostatniego podania, które otworzyło drogę do - niemal - pustej bramki Didierowi Drogbie. Niesamowite podanie. Cały blok defensywny Chelsea zasługuje na pochwały, ale najgorzej ze wszystkich obrońców wypadł Ivanowicz. Było sporo spekulacji przed meczem, czy Gary Cahill przyzwoicie zastąpi kontuzjowanego Davida Luiza. Powiem tak, bardzo przyzwoicie. Pokuszę się o słowa, że Luiz mógłby nie sprostać tak wysoko postawionej poprzeczce. Naprawdę, Anglik zasługuje na pochwały. Był pewny, zdecydowany i wiele razy poradził sobie w dziecinny sposób z rzekomo najlepszym piłkarzem w historii futbolu - Lionelem Messim. Do tego akurat nie jestem przekonany, śmieszna teza. Ale teraz nie o tym. Didier Drogba zrobił to, co jest najważniejsze na boisku - strzelił gola. Kiwał obronę Barcy jak przedszkolaków. Postawa Barca w kwestii obrony była żałosna. "Didi" robił miazgę z szyków defensywy Katalończyków. Ale moglibyśmy wymagać większego zaangażowania ze strony reprezentanta Wybrzeża Kości Słoniowej. Fernando Torres powinien wejść w 60 minucie spotkania. Jednak rozumiem absencję Hiszpana w tym meczu, Chelsea grała długą piłkę do przodu gdzie Torres nie wygląda tak dobrze jak Drogba podczas fizycznej walki z obrońcami.Wielki nieobecny... Juan mata! Rodak Torresa był zupełnie niewidoczny i dotknął piłki tylko kilka razy robiąc przy tym błędy. Lampard - średnio. Ale to po jego odbiorze Chelsea strzeliła gola. Ralu Meireles do spółki z Mikelem świetnie kasowali Xaviego, Messiego i tę całą resztę.

Teraz Barca. Powątpiewam, ale to napisze: "Najlepszy" z najlepszych, Lionel Messi po raz wtóry zagrał beznadziejnie na wyspach, a konkretniej - na Stamford. Widać jaką rolę odgrywają w karierze Argentyńczyka podania Xavi'ego i Iniesty. Najgorszy na boisku był Fabregas. Zmarnował wiele dobrych, a nawet bardzo dobrych, okazji strzeleckich. Był mało widoczny. Po raz kolejny atmosfera tego niesamowitego miejsca, jakim jest Stamford Bridge, zniszczyła go. Podobne sytuacje w karierze Cesca miały miejsce gdy jeszcze był graczem Arsenalu Londyn. Wówczas przyjeżdżał na Stamford - i tak jak to miało miejsce wczoraj - tkwił w katuszach. Widać, że nie leży mu to miejsce. Sanchez trafił w poprzeczkę, był blisko, później nie trafił w bramkę będąc sam na sam z Cechem. Poza tym, grał średnio. Nie radził sobie z Colem.

Rewanż na Camp Nou zapowiada się wspaniale. Będzie ciężko, ale Chelsea ma zaliczkę i - co najważniejsze - nie straciła gola u siebie. Liczę na nieziemskie widowisko w wykonaniu Chelsea i Barcy oraz na finał w Monachium, gdzie pojadą Londyńczycy. Come on CHELSEA!

Pozdrawiam, Kuba!

czwartek, 5 kwietnia 2012

Chelsea i rzekomo większa Barca

Wczoraj Chelsea Londyn pokonała na własnym boisku Benficę Lizbona. Zwycięstwo zasłużone, bo mimo wielkiego natarcia Portugalczyków, Petr Cech - w większości przypadków - nie miał problemu z wyłapaniem futbolówki. Chelsea mimo gry bardziej z tyłu stworzyła sobie kilka, naprawdę, dobrych sytuacji. Mogło być wyżej. Przykład sytuacji Ramiresa, gdzie Brazylijczyk nie wbił piłki do pustej bramki z linii bramkowej Benfiki. Ale teraz nie o tym, chcę poruszyć temat półfinału pomiędzy Chelsea a Barceloną.

Jak wiadomo, Barcelona jest faworytem, to nie ulega wątpliwości. Ale w całym tym skreślaniu - słabo grającej w lidze Chelsea - nie ma nawet ziarenka racji. Chelsea może poradzić sobie z Barceloną, która rzekomo gra nieziemski futbol. No ba, gra nieziemski futbol, bo nikt nie spróbował grać z nimi w piłkę. AC Milan był pierwszym śmiałkiem, który absolutnie wyłączył grę pozycyjną Barcy (największy atut Katalończyków). Taki obrót spraw spowodował, że Barca nie mogła pozwolić sobie na trójkąciki czy inne klepanie piłki. Gdzie była ta boska gra Barcy? Została w przeszłości, w meczach gdy nikt nie chciał zranić wielkiej Blaugrany.

AC Milan powinien wygrać z Barcą, zasłużył na to, ale jak wiemy, piłkarska mafia, która zwie się UEFA nie pozwoli dotknąć swojej perełki (Barcelona). Ile to już razy wielka, niepokonana, grająca boski futbol drużyna była ratowana przez sędziów? Nie starczyłoby mi palców u rąk, aby to zliczyć. Taka jest prawda, śmieszny klubik z Katalonii zawdzięcza 50% sukcesów sędziom. Lubię się pośmiać gdy słyszę opinie ludzi, który są zafascynowani Barceloną - bo wygrywa - a nie mają zielonego pojęcia o piłce nożnej. Słyszałem tezę, że Real Madryt niszczy piękno futbolu poprzez swoje brutalne faule. A to dobre, śmiech na sali. Real Madryt jest mały przy Katalończykach pod względem psucia futbolu. Owszem, gra brutalnie, ale dostaje za to należyte kartki, czy to żółte czy czerwone. Natomiast Barca w bezczelny sposób symuluje w każdym spotkaniu, każdy z ich piłkarzy robi pięć salt, turla się przez 30m boiska, pada jak rażony prądem po tym jak zawodnik przeciwników lekko połaskocze go po plecach. Co najlepsze, Barca nie została NIGDY za to ukarana, a sędziowie w dalszym ciągu udają, że nic nie widzą, dają się nabierać na komiczne upadki piłkarzy z Katalonii. Dyktują absurdalne wolne dla Barcy. No cóż, może nie ma się im co dziwić? Bo Dani Alves, tak to ten z twarzą małpy, ma ocenę 7.5 na Filmwebie. Nawiązałem do tych symulacji i chorego sędziowania, bo chcę powiedzieć, że ja - jako kibic Chelsea - nie boję się (niby) wielkiej piłkarsko Barcy w półfinale tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, ale boje się gwizdka sędziego, który już nie raz potrafił skrzywdzić Chelsea. Przykład? Mecz Chelsea z Barcelona w 2009 roku. Mecz, w którym nie zostały podyktowane 4 rzuty karne dla Chelsea. Nie, nie przejęzyczyłem się, 4 rzuty karne. Chora statystyka, nie prawda? Chelsea była lepszym klubem, ale co poradzić na śmieszne sędziowanie? Nic nie możemy zrobić, to jest przykre. Nadal wierzę w Chelsea i liczę na to, że "Niebiescy" pokażą miejsce w szeregu Barcelonie. C'mon Chelsea!

poniedziałek, 26 marca 2012

Cavani w Chelsea?

Na samym początku chciałbym przeprosić za tą kilkutygodniową absencję. Czas nie pozwalał mi za zasilanie was nowinkami ze świata najpiękniejszej dyscypliny sportowej - futbolu. Ale to się zmieni!

Jak donoszą brukowce, Edison Cavani jest już jedną nogą w londyńskiej Chelsea. Włoska witryna, która zajmuje się transferami podaje, że Urugwajczyk poleciał do Londynu pod koniec zeszłego tygodnia, aby omówić warunki kontraktu z "The Blues". Edison miałby kosztować stołeczny klub 30 milionów euro. Sam prezes Napoli jest zainteresowany takową transakcją, bo szykuje się naprawdę spora wyprzedaż piłkarzy z Neapolu, a na ewentualne załatanie pustek po byłych gwiazdach potrzeba będzie wielu milionów. Pierwszą "nagrodą pocieszenia", bo tak można nazwać następcę Cavaniego, ma być napastnik Juventusu Turyn - Fabio Quagliarella.

Urugwajski snajper ma już 25 lat, więc jestem źle nastawiony do tego transferu. 25 lat to nie tak wiele, ale także nie tak mało jeśli Chelsea chcę odmładzać skład. W dodatku, za takie pieniądze można wyciągnąć młodą gwiazdę, która może bardzo mocno rozbłysnąć. Niestety Cavani jest już w takim wieku, że wiemy czego można się po nim spodziewać i na jakim poziomie się znajduje. Na nieszczęście dla "The Blues" Cavani nie zmieni już tego poziomu, który osiągnął, na lepsze. Ktoś może powiedzieć, że transfer Didiera Drogby właśnie taki był. Zgoda, ale Didier to klasa wyżej. Nie ujmuję umiejętności Edisonowi, ale do tego co Drogba zrobił jeszcze mu daleko. Swoją drogą, Didier to ewenement, nieczęsto zdarzają się takie przypadki, aby piłkarz w takim wieku był podporą klubu.

Cavani w 39 meczach trafił do siatki rywali 28 razy i 7 razy asystował. Wynik dobry, ale to żaden punkt odniesienia, bo jak wiemy Seria A a Premiership to dwa inne światy. Mnie nie podoba się styl grania Cavniego, uważam, że nie pasuje do Chelsea. W starciu LM ze swoim - rzekomo - przyszłym klubem z Londynu, Cavani zagrał naprawdę mizernie. Jestem przeciwny temu posunięciu. Ale to Roman Abramowicz rządzi i to on zadecyduje kto trafi lub nie na Stamford Bridge. Roman, przemyśl to. 

poniedziałek, 5 marca 2012

Żegnaj, Andre!

Wczoraj doszła do nas informacja o zwolnieniu portugalskiego szkoleniowca Chelsea Londyn, Andre Villasa-Boasa. Nie ma się co oszukiwać, zarząd Chelsea to intelektualna topiel, która wynosi kilku piłkarzy ponad dobro klubu. To jest po prostu chore, aby zwalniać trenera w marcu nie mając nikogo na jego zastępstwo. Śmiech na sali. Mało wiarygodny jest fakt, że (były już) asystent AVB - Roberto Di Matteo - da sobie radę z bandą piłkarskiego próchna, które manipuluje innymi piłkarzami w szatni londyńskiej drużyny.

Wyniki nie były oszałamiające, ale jakie miały być skoro Portugalczykowi było dane grać tak nieudolnym balastem? To wypaleni piłkarze, którzy jedynie są w stanie robić humorki. Tak jak mówiłem, "jedynie humorki", bo na boisku się kompromitują. AVB nie jest bez winy, ale postawa piłkarzy Chelsea to już grube przegięcie. Taki smutny żywot trenera, który próbował posadzić na ławce "wielką legendę" klubu, która na boisku prezentowała podobny poziom, co juniorzy zaplecza Premieship. Nie, nie jest to powiedziane zbyt dosadnie lub na wyrost. Taki piłkarz potrafi wszystko zepsuć, cała atmosferę w szatni tylko dlatego, ze jest zbyt słaby i nie potrafi pogodzić się z tym, że już nie robi żadnej różnicy w klubie. Ale cóż, na każdego przychodzi czas, tacy profesjonaliści powinni być tego świadomi. 

Andre Villas-Boas różnił się tym, że on chciał zrobić młodą Chelsea, Chelsea, która będzie grała ładnie. Nie łatwo zrobić coś z kompletnego zera w przeciągu pół roku, a tego wymagał właściciel stołecznego klubu. Nie łatwo jest wygrać Ligę Mistrzów mając do dyspozycji... kogoś takiego, a tego wymagał właściciel stołecznego klubu. Śmiech na sali, bo owy oligarcha dał rzekome "3 lata" na zrealizowanie wcześniej wymienionych założeń. Andre miał myśl, nie chciał kupować wypalonych zawodników, tak jak to miało miejsce przed jego kadencją - u wcześniejszych trenerów klubu. Jedynym błędem AVB był brak wprowadzania młodych piłkarzy na dwie konkretne pozycje, rozegranie i atak. Mówię o Lukaku i Joshu McEachranie, ale o tym było już w poprzednim artykule. Nie byłoby problemu z kupnem rozgrywającego, nie byłoby trzeba kupować Modrićów na rozegranie i Higuainów na atak gdyby młodzi więcej grali. No nic, pewnie bał się pseudo-legend Chelsea, nie dziwota, bo starsi zawodnicy "The Blues" to "państwo w państwie". Bardzo mi żal, że Andre Villas-Boas odchodzi z Chelsea. Mimo, że nie stroniłem od wytykania mu błędów, to zawsze byłem zwolennikiem jego stylu i pomysłu na klub. Powodzenia Andre, życzę Ci samych sukcesów - w normalnej drużynie.

piątek, 2 marca 2012

Lukaku w Fulham?

Ostatnimi czasy głośno odnośnie Romelu Lukaku, jego i reprezentacyjnej, i klubowej kariery. Jak wiemy, latem młody belg trafił na Stamford Bridge z Anderlechtu Bruksela. Wróżona była mu wielka przyszłość, nie bez powodu, bo grał naprawdę świetnie. W Chelsea jest tylko rezerwowym, co wydaje się być niepoważne, ponieważ żaden snajper londyńskiego klubu nie gra dobrze, ba, każdy napastnik gra słabo. Przecież Lukaku nie zagrałby gorzej, a nóż, zagrałby lepiej. Gorzej spartaczyć meczu się już nie da. Torres, piłkarz niesamowity. Napastnik za 50 mln angielskiej waluty strzela 3 gole w lidze, w przeciągu całego sezonu. Drogba - podobnie słabo. Ja się pytam, dlaczego oni grają kosztem tego niezwykłego talentu, który potrzebuje chociaż odrobiny minut na boisku? Boli mnie brak pomysłu u Andre Villasa-Boasa. Wracając do Lukaku, jest dość pokaźnie grono ludzi, którzy wymagają od Lukaku strzelania bramki za bramką, przy czym nie powiedzą złego słowa na fatalną grę Torresa. Takie życie "fanboja". Boli mnie głupota takich ludzi, ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia o piłce nożnej, bo przypominam, że Lukaku wchodząc w 80 minucie meczu - przez zaledwie 10 minut na murawie - doszedł szybciej do sytuacji bramkowej niż Torres przez cale spotkanie. To jest sygnał. Nie da się Torresem, nie da się Drogbą, trzeba spróbować Romelu. Nie wiem, czy to wynika ze strachu AVB wynikającego z posadzenia wielkich gwiazd na ławce, czy ze ślepoty Portugalczyka.

Kariera reprezentacyjna Belga jest bardzo zachwiana. Z pewnego punktu kadry stał się piłkarzem, który może z niej wylecieć. Wszystko za sprawą Chelsea i miejsca w hierarchii. Romelu Lukaku dostał ultimatum od trenera Belgów, idąc w myśl tego warunku Romelu musi grac w klubie, inaczej nie ma czego szukać w reprezentacji. Agent zawodnika widząc taki obrót spraw, zapewne rozmawiał z zarządem Chelsea o sytuacji Lukaku i o natychmiastowym wypożyczeniu piłkarza latem. Stąd jest teraz tak wiele spekulacji w sprawie 18-latka. Niebieska część Londynu chce, aby Belg grał w zespole z tego samego miasta, żeby mieć go dokładniej na oku.

Uważam, że wypożyczenie nie będzie konieczne jeśli Villas-Boas zrozumie, że Lukaku musi grać więcej. Jeśli nie, to oddanie Belga, na chociażby pół roku, jest ostatecznością. Życzyłbym sobie, aby Romelu został i otrzymał szanse na regularną grę, bo drzemie w nim niebywały talent.